Podjechałem pod dosyć duży i ładny dom Lucy. Drewniane schody prowadziły wprost do dużych drzwi. Okna pozasłaniane były białymi firankami, przez które prześwitywały doniczki z kwiatami. Dom otoczony był ładnym płotkiem, który biegł dookoła działki. Wysiadłem z samochodu upewniając się, czy na pewno jest odpowiednia godzina. Poszedłem wzdłuż pozbruku, który prowadził prosto do schodków. Wspiąłem się na nie, lekko pukając do drzwi. Po chwili usłyszałem czyjeś kroki i dźwięk przekręcania kluczy. W progu stała promieniująca radością Lucy. Uśmiechała się pogodnie, wpatrując się we mnie.
- Hej.- przywitała się, na co odpowiedziałem uśmiechem. Dziewczyna zaraz potem wpuściła mnie do środka gestem ręki.- Pójdę do góry po torebkę, zaczekasz?- zapytała, a ja skinąłem głową. Stałem w dosyć dużym salonie, który łączył się z korytarzem. Po środku stał duży telewizor plazmowy, kanapa i dwa fotele. Po prawej stronie, przy dwóch oknach stał biały fortepian, a po przeciwnej stronie duża komoda, na której poustawiane były pamiątkowe zdjęcia. Nie widziałem dokładnie co jest na nich przedstawione, ale zapewne były to jakieś postacie. Zorientowałem się, że Lucy musiała żyć jak normalna nastolatka, zanim Cora ją ugryzła... Ciekawe czy lubi to życie? Życie-jako wilkołak. Z moich myśli wyrwał mnie stukot nóg na podłodze. Zorientowałem się, że to Lucy, która zbiegała po schodach. Teraz zauważyłem jaka dziewczyna była ładna. Miała długie brązowe włosy, które lekko zakręcały się na samym końcu. Duże zielone oczy, trochę przypominające Lydii. Ubrana w jasną sukienkę i balerinki wyglądała bardzo dziewczęco.
- Idziemy?- zapytała, podchodząc bliżej.
- Jasne.- wyjąłem kluczyki, po czym poszedłem do wyjścia jej domu. Zauważyłem jak Lucy gasi światło, a następnie zaklucza swój dom. Razem z dziewczyną poszedłem prosto do mojego samochodu. Włączyłem radio, które zagłuszało stałą ciszę.
- Jak ci się układa, po tym jak zostałaś...wilkołakiem?- zapytałem po chwili, widząc jej skupienie. Chyba wyrwałem ją z zamyślenia, bo lekko podskoczyła na mój głos.
- Dobrze, chyba.- odparła po chwili wahania.- Chyba wolałam tamto życie.- powiedziała zaraz potem. Poczułem jak robi mi się jej żal. Czasem czułem, że też wolałem tamto życie. Zanim Scott stał się jednym z nich... ale w niektórych momentach wydawało mi się, że nie umiał bym żyć nie wiedząc nic o wilkołakach. Tak naprawdę to uwielbiałem. Uwielbiałem pomagać Scott'owi, mojemu tacie, rozwiązywać sprawy. Nieważne co się wydarzyło...to i tak nigdy nie przestanie być prawdą, nie cofnę czasu.
- Hm...chyba też są jakieś zalety.- powiedziałem starając się ja pocieszyć.
- Tak, ale właśnie przez to.- wskazała na siebie palcem.- straciłam chłopaka.- dodała po chwili. Zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro. Lucy była tylko zwykła nastolatką, szukającą swojej miłości.
- Może to nie był ten właściwy.- podpowiedziałem. Lucy nic nie odpowiedziała i przez chwilę myślałem, że ją uraziłem. Jednak cisza nie trwała długo, gdyż dziewczyna zaczęła znów mówić.
- Być może... trudno znaleźć chłopaka, który zaakceptowałby takie coś.- wydawało mi się, że brunetka próbuje się zaśmiać, ale jej to nie wychodzi. Spojrzałem na nią z ukosa. Miała niewyraźny wyraz twarzy, trochę zadowolony, trochę smutny i zatopiony w myślach.
- Chyba, ze jest taki sam jak ty.- powiedziałem nadal wpatrując się w drogę. Po wypowiedzeniu tych słów dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłem z samochodu, podobnie jak Lucy, która mimo tej wymiany zdań nie straciła poczucia humoru. Uśmiechnęła się lekko po czym ruszyła w stronę kina. Ostatnio wyszedł jakiś nowy film z bardzo przystojnym aktorem, na którego Lucy tak bardzo chciała iść więc się zgodziłem. Niechętnie, ale jednak. Kupiłem dwa bilety, popcorn i dwie cole. Podałem jeden kubek Lucy, prowadząc ją w stronę sali. Nagle dziewczyna stanęła jak wryta, patrząc prosto przed siebie. Uśmiech zniknął z jej twarzy, natomiast pojawiło się zdziwienie, smutek i złość jednocześnie.
- Lucy?- zapytałem trochę niespokojnie. W jednej chwili pomyślałem, że zaraz upuści kubek z napojem. Jednak dziewczyna szybko pokręciła głową, po czym spuściła wzrok na dół.- Coś nie tak?- zapytałem starając się jej jakoś pomóc.
- Przepraszam...zobaczyłam mojego byłego i...- nie dokończyła zdania, jakby wyrosła jej wielka gula w gardle, która nie pozwala jej mówić.
- Rozumiem.- uśmiechnąłem się lekko, Lucy jeszcze chwilę na mnie spoglądała, po czym weszliśmy do sali. Okazało się, że na tego "przystojnego aktora" przyszły prawie same dziewczyny, więc ja...byłem chyba jedynym chłopakiem na sali. Zrobiło mi się trochę głupio, ale nadal szedłem za Lucy, która wydawała się być zafascynowana. Usiedliśmy mniej więcej po środku sali, wpatrując się w reklamy.
- Jestem tutaj jedynym chłopakiem?- zapytałem rozglądając się. Lucy wymusiła słaby uśmiech.- Hej...nie przejmuj się. Musisz o nim zapomnieć i bawić się dobrze.- wiedziałem, że jeszcze niedawno przeżywałem tak bardzo kiedy Lydia nie chciała ze mną chodzić. Nie mogłem się tak po prostu dobrze bawić i uśmiechać, a teraz sam radziłem Lucy, żeby to robiła? Lydia. Pomyślałem przez chwilę, ale moje myśli zagłuszyły piosenki z reklam. Rozsiadłem się wygodnie, biorąc do ręki popcorn, kiedy wreszcie zaczął się film. Przez cały czas prawie nie odezwałem się do Lucy, która chyba straciła całe poczucie humoru w sobie, jakie miała na początku. Pzez chwilę myślałem, że to może przeze mnie, ale potem wybiłem to sobie z głowy. Nie wszystko co się dzieje musi być moją winą. Ale niektóre rzeczy tak. Przeważnie te gorsze są moją winą...
- Możemy wyjść?- Lucy spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Pokiwałem głową, jakbym chciał jej pomóc. Nawet ten przystojny aktor, który wcale nie był taki ładny jej nie pomagał. Mimo iż inne dziewczyny wpatrywały się w ekran jak zahipnotyzowane.
Po wyjściu z całego budynku, zatrzymałem się przy samochodzie.
- Coś się stało? Nadal myślisz o swoim byłym?- zapytałem spoglądając na jej twarz. Była ładna, nawet gdy się smuciła. Chociaż wolałem kiedy jej oczy były roześmiane, miały w sobie wtedy dużo blasku. Teraz patrzyły na mnie, jakby nie miały głębi i były całkiem szare, bez życia.
- Tak...to nie daje mi spokoju. Ja nadal go kocham. To wszystko przez to, że teraz jestem tym czymś.- powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Według mnie to nic złego. W końcu...mój najlepszy przyjaciel to wilkołak.- zauważyłem, że Lucy wzdrygnęła się na wypowiedzenia tego słowa. Uśmiechnęła się lekko, po czym odgarnęła włosy z twarzy.
- Chciałam być normalna...chodzić do szkoły, do kina, płakać na jakiś romansidłach...- powiedziała z żalem.
- Nadal możesz to robić.- powiedziałem robiąc ku niej jeden krok. Staliśmy teraz dosyć blisko siebie. Miałem ochotę chwycić ją za rękę, ale tego nie zrobiłem. Dziewczyna tylko wykrzywiła kąciki ust w słabym uśmieszku, po czym wsiadła do samochodu.
________________________________________________________
Po odwiezieniu Lucy do domu, wstąpiłem do Scott'a. Czułem, że muszę z nim porozmawiać, o wszystkim. Dawno tego nie robiliśmy, albo co najgorsze, ktoś nam przeszkadzał. W szkole byliśmy oblęgani przez innych, którzy mieli pilnować Scott'a, a potem wilkołak gdzieś znikał. Zapewne po szkole chodził do Allison, z którą chyba teraz mu się dobrze układało. Zapukałem do drzwi, od razu je otwierając. Przyzwyczaiłem się do tego, ze sam wchodzę do jego domu. Przywitałem się z mamą Scott'a, która widocznie dzisiaj nie miała nocnej zmiany w szpitalu. Pani McCall powiedziała tylko, że Scott jest do góry, a ja od razu się tam udałem. Wchodząc do jego pokoju, zauważyłem, że wilkołak siedzi przy swoim biurku. Kiedy usłyszał kroki odwrócił się, a następnie spojrzał na mnie,
- Hej... coś się stało?- zapytał. Kiedyś by o to nie zapytał...pomyślałem. Tak rzadko go teraz odwiedzałem, że kiedy tylko przekroczyłem próg jego pokoju było to co najmniej dziwne.
- Nie. Właśnie byłem z Lucy w...-ugryzłem się w język. Może nie powinienem mówić Scott'owi? Może uzna, że szukam pocieszenia u byle kogo po śmierci Lydii?
- Przyjaźnisz się z nią teraz?- zapytał Scott z głosem pełnym nadziei. Nadziei, że wreszcie gdzieś wychodzę, że zacząłem normalnie układać sobie życie, że nie siedzę już w domu przed laptopem i wiem, że istnieje takie coś jak kino czy bar.
- Nie wiem.- odpowiedziałem krótko. Rzeczywiście tak było..."To tylko przyjacielskie wyjście" przypomniałem sobie słowa Lucy.- Akurat obydwoje znaleźliśmy się w małym dołku, więc poszliśmy do kina.- powiedziałem po chwili namysłu. Scott lekko się uśmiechnął, ale zaraz znów opuścił kąciki swoich ust.
- Hm...- nie wiedziałem co to "hm" dokładnie miało oznaczać, więc nie pytałem. Stałem opierając się o framugę drzwi, z założonymi rękoma wpatrując się w przyjaciela.
- A ty jak się czujesz?- zapytałem po chwili przypominając sobie, że nawet nie zapytałem Scott'a co u niego.
- Po tym jak dowiedziałem się, że jakieś stado uważa, że współpracuje z Peter'em i próbuje mnie odwilkołaczyć? Całkiem nieźle.- odparował wilkołak.
- Odwilkołaczyć?- zapytałem z uśmiechem na twarzy.
- Oh...wiesz o co mi chodzi.- powiedział również z uśmiechem na twarzy.Razem ze Scott'em krótko się zaśmialiśmy.
- Co jeśli im się uda? Jeżeli tamto stado naprawdę mi coś zrobi...- Scott jakby tracił w siebie wiarę.
- Nie.- powiedziałem stanowczo chwilę potem.- Maddie Hale miała porozmawiać z tym stadem. Zaraz do niej zadzwonie i dowiem się, czy coś wywnioskowała.- już miałam w ręku telefon. Wybrałem numer do Maddie, która dosyć szybko odebrała.
- Halo?- usłyszałem jej zmęczony głos w słuchawce.
- Spotkałaś się ze swoim stadem?- zapytałem pełen nadziei.
- Oh...jeszcze nie.- odparła.- Obiecuję, że to zrobię. Tylko nie teraz.- powiedziała. Przez chwilę panowała cisza.
- Halo? Maddie?- dopytywałem, chociaż nikt się nie odezwał. Dziewczyna po prostu się rozłączyła bez żadnego pożegnania, czy chociażby poinformowania, że musi kończyć. Przewróciłem oczami spoglądając na Scott'a, który był bardzo blady.
- I co? Zobaczyła się z tym stadem? Nadal chcą mnie zabić?- dopytywał zdenerwowany.
- Tak, widziała się z nimi.- odpowiedziałem bez namysłu.
Secrecy.
sobota, 4 kwietnia 2015
sobota, 28 marca 2015
Rozdział IV
- Co chcą mi zrobić? Czarownik? Przecież to...niedorzeczne.- Scott mówił pełnym napięcia głosem. Właśnie staliśmy w szkole, czekając na dzwonek, który oznajmiłby pierwszą lekcję. Cora stała oparta o szafkę, wpatrując się w Scott'a.
- Też tak myślę. Dobra...trzeba coś zrobić.- powiedziała Cora, która dopiero teraz się odezwała.
- Co masz na myśli?- zapytałem.
- Trzeba pilnować Scott'a, musimy cię bronić.- odpowiedziała po chwili. Nagle rozbrzmiał głośny dzwonek, cała nasza trójka ruszyła korytarzem do klasy. Lekcje mijały szybko, aż do pewnego momentu. Ponownego spotkania z panią Smith- moją psycholog. Miałem już tego dosyć, nie byłem nienormalny. Moje sny przyprawiały mnie o dreszcze i były nieco dziwne, ale nie nienormalne. Pani Smith przyszła dzisiaj wyjątkowo wcześnie, więc od razu otworzyła mi drzwi i uśmiechnęła się do mnie promiennie. Na stoliku stały dwie filiżanki, z których unosiła się para. Rozsiadłem się na fotelu, widząc znajome otoczenie. Chciałbym jak najszybciej wyjść, mieć to już za sobą, nie słuchać pani pedagog, ani jej pouczeń.
- Jak u ciebie? Zauważyłam, że ostatnio dobrze sobie radzisz.- pani Smith jak zwykle wydawała się być miła i troskliwa, ale trochę nachalna. Ale w końcu to jej praca, a ja jestem pogubionym uczniem, który musi do niej przychodzić.
- Przyjaciele mi pomagają.- odburknąłem prawie niedosłyszalnie.
- To dobrze.... a coś się zmieniło, od śmierci Lydii?- zapytała. Spojrzałem na nią nerwowo, ale potem spuściłem wzrok na ziemię.
- Nie.- przeszedł mnie dreszcz na myśl o moich strasznych snach. Od pewnego czasu przed nikim nie umiałem się otworzyć, tylko Corze powiedziałem o moich snach. Wyrwałem się z myśli, znów spoglądając na panią Smith.
- Widzę, że dzisiaj nic mi nie powiesz.- uśmiechnęła się, po czym wstała. Zrobiłem to samo i poszedłem w kierunku drzwi, zabierając z podłogi mój plecak. Zarzuciłem go na jedno ramię i wyszedłem, żegnając się z panią pedagog. Na korytarzu chodziło dużo uczniów, wszyscy byli roześmiani i pogodni. Dokuczali sobie nawzajem, śmiejąc się z tego. Włożyłem do uszu słuchawki i poszedłem wzdłuż zatłoczonego korytarza. Chciałem jak najszybciej dostać się do mojej szafki, żeby zdążyć na lekcje. Właśnie w momencie, w którym tam doszedłem rozbrzmiał się głośny dzwonek. Westchnąłem, po czym otworzyłem niebieskie drzwiczki. Na podłogę zleciała mała karteczka. Schyliłem się, by ją podnieść.
Spotkajmy się dzisiaj po szkole,
przy twojej szafce.
Cora
Ścisnąłem karteczkę w ręku, następnie wyjąłem parę książek i udałem się do klasy. Przez całą przerwę nigdzie nie mogłem dostrzec twarzy Scott'a. Miałem nadzieję, że Cora jest przy nim, albo Allison. Nie możemy pozwolić, żeby coś mu się stało. I pomyśleć, że jeszcze dwa dni wcześniej nie wierzyłem w czarowników. Wchodząc do klasy, zauważyłem, że mój przyjaciel siedzi na swoim miejscu. Obok niego roześmiana Allison, a z tyłu Cora, która wpatrywała się w zeszyty. Nauczyciela jeszcze nie było, więc mieliśmy chwilę by porozmawiać. Usiadłem obok brunetki, która na mój widok uniosła głowę. Uśmiechnęła się lekko, po czym spojrzała na zaciśniętą w mojej pięści karteczkę.
- Po co chcesz się spotkać?- zapytałem.
- Musimy pogadać...- po tych słowach do klasy wpadł nauczyciel. Od razu po jego wejściu zaczęła się dosyć nudna lekcja. Przez całą lekcje wpatrywałem się jak Cora pisze coś w zeszycie, Allison szepta coś na cho Scott'owi, a Lucy pisze do kogoś sms'y. Przez chwilę poczułem jakby brakowało tutaj jakiejś części układanki. Była nim Lydia. Brakujący puzel w naszej paczce, który już nigdy nie wróci. Poczułem jak kręci mi się w głowie, a moje pięści zaciskając się na ławce. Spojrzałem na rozmazaną twarz nauczyciela, ale zaraz potem zacząłem odliczać. Z każdą kolejną liczbą klasa stawała się wyraźniejsza, a mój oddech bardziej wyrównany. Odetchnąłem z ulgą, wracając do książek. Po dzwonku ruszyłem w wyznaczone miejsce Cory. Chwilę stałem przy mojej szafce spoglądając na innych, którzy z zadowoleniem wychodzą ze szkoły. Nagle ją zauważyłem, szła korytarzem, w reku trzymając książki. Jej brązowe włosy lekko opadały na ramiona, a oczy wpatrzone były we mnie. Również podniosłem wzrok, czując na mnie jej spojrzenie.
- Stiles...nadal nie porozmawialiśmy o twoich snach.- powiedziała wpatrując się w moje drżące ręce.
- Są straszne, jakby...prawdziwe.- powiedziałem. Zauważyłem współczujący wzrok Cory, która teraz lekko potakiwała głową.- Budzę się z krzykiem, a zawsze śni mi się to samo. Lydia. Lydia, którą ja zabijam.- odparłem po chwili. Usłyszałem jak Cora wypuszcza powietrze, jakby wstrzymywała oddech.
- To straszne... ale co zrobić, żebyś nie miał tych koszmarów?- zapytała. Już chciałem odpowiedzieć, że gdybym wiedział pewnie bym się do tego zastosował, ale nic nie mówiłem. Spoglądałem w podłogę, niemalże widząc w niej swoje odbicie.
- Nie wiem.- powiedziałem.
- Może...musisz zapomnieć.- powiedziała łamiącym się głosem. Poczułem jak się do mnie zbliża, jedną ręką chwytając mnie za ramię. Odsunąłem od niej głowę, spuszczając wzrok.
- Przepraszam... nie mogę.- wybełkotałem. Poprawiłem swój plecak na ramieniu, po czym wyszedłem.
- Też tak myślę. Dobra...trzeba coś zrobić.- powiedziała Cora, która dopiero teraz się odezwała.
- Co masz na myśli?- zapytałem.
- Trzeba pilnować Scott'a, musimy cię bronić.- odpowiedziała po chwili. Nagle rozbrzmiał głośny dzwonek, cała nasza trójka ruszyła korytarzem do klasy. Lekcje mijały szybko, aż do pewnego momentu. Ponownego spotkania z panią Smith- moją psycholog. Miałem już tego dosyć, nie byłem nienormalny. Moje sny przyprawiały mnie o dreszcze i były nieco dziwne, ale nie nienormalne. Pani Smith przyszła dzisiaj wyjątkowo wcześnie, więc od razu otworzyła mi drzwi i uśmiechnęła się do mnie promiennie. Na stoliku stały dwie filiżanki, z których unosiła się para. Rozsiadłem się na fotelu, widząc znajome otoczenie. Chciałbym jak najszybciej wyjść, mieć to już za sobą, nie słuchać pani pedagog, ani jej pouczeń.
- Jak u ciebie? Zauważyłam, że ostatnio dobrze sobie radzisz.- pani Smith jak zwykle wydawała się być miła i troskliwa, ale trochę nachalna. Ale w końcu to jej praca, a ja jestem pogubionym uczniem, który musi do niej przychodzić.
- Przyjaciele mi pomagają.- odburknąłem prawie niedosłyszalnie.
- To dobrze.... a coś się zmieniło, od śmierci Lydii?- zapytała. Spojrzałem na nią nerwowo, ale potem spuściłem wzrok na ziemię.
- Nie.- przeszedł mnie dreszcz na myśl o moich strasznych snach. Od pewnego czasu przed nikim nie umiałem się otworzyć, tylko Corze powiedziałem o moich snach. Wyrwałem się z myśli, znów spoglądając na panią Smith.
- Widzę, że dzisiaj nic mi nie powiesz.- uśmiechnęła się, po czym wstała. Zrobiłem to samo i poszedłem w kierunku drzwi, zabierając z podłogi mój plecak. Zarzuciłem go na jedno ramię i wyszedłem, żegnając się z panią pedagog. Na korytarzu chodziło dużo uczniów, wszyscy byli roześmiani i pogodni. Dokuczali sobie nawzajem, śmiejąc się z tego. Włożyłem do uszu słuchawki i poszedłem wzdłuż zatłoczonego korytarza. Chciałem jak najszybciej dostać się do mojej szafki, żeby zdążyć na lekcje. Właśnie w momencie, w którym tam doszedłem rozbrzmiał się głośny dzwonek. Westchnąłem, po czym otworzyłem niebieskie drzwiczki. Na podłogę zleciała mała karteczka. Schyliłem się, by ją podnieść.
Spotkajmy się dzisiaj po szkole,
przy twojej szafce.
Cora
Ścisnąłem karteczkę w ręku, następnie wyjąłem parę książek i udałem się do klasy. Przez całą przerwę nigdzie nie mogłem dostrzec twarzy Scott'a. Miałem nadzieję, że Cora jest przy nim, albo Allison. Nie możemy pozwolić, żeby coś mu się stało. I pomyśleć, że jeszcze dwa dni wcześniej nie wierzyłem w czarowników. Wchodząc do klasy, zauważyłem, że mój przyjaciel siedzi na swoim miejscu. Obok niego roześmiana Allison, a z tyłu Cora, która wpatrywała się w zeszyty. Nauczyciela jeszcze nie było, więc mieliśmy chwilę by porozmawiać. Usiadłem obok brunetki, która na mój widok uniosła głowę. Uśmiechnęła się lekko, po czym spojrzała na zaciśniętą w mojej pięści karteczkę.
- Po co chcesz się spotkać?- zapytałem.
- Musimy pogadać...- po tych słowach do klasy wpadł nauczyciel. Od razu po jego wejściu zaczęła się dosyć nudna lekcja. Przez całą lekcje wpatrywałem się jak Cora pisze coś w zeszycie, Allison szepta coś na cho Scott'owi, a Lucy pisze do kogoś sms'y. Przez chwilę poczułem jakby brakowało tutaj jakiejś części układanki. Była nim Lydia. Brakujący puzel w naszej paczce, który już nigdy nie wróci. Poczułem jak kręci mi się w głowie, a moje pięści zaciskając się na ławce. Spojrzałem na rozmazaną twarz nauczyciela, ale zaraz potem zacząłem odliczać. Z każdą kolejną liczbą klasa stawała się wyraźniejsza, a mój oddech bardziej wyrównany. Odetchnąłem z ulgą, wracając do książek. Po dzwonku ruszyłem w wyznaczone miejsce Cory. Chwilę stałem przy mojej szafce spoglądając na innych, którzy z zadowoleniem wychodzą ze szkoły. Nagle ją zauważyłem, szła korytarzem, w reku trzymając książki. Jej brązowe włosy lekko opadały na ramiona, a oczy wpatrzone były we mnie. Również podniosłem wzrok, czując na mnie jej spojrzenie.
- Stiles...nadal nie porozmawialiśmy o twoich snach.- powiedziała wpatrując się w moje drżące ręce.
- Są straszne, jakby...prawdziwe.- powiedziałem. Zauważyłem współczujący wzrok Cory, która teraz lekko potakiwała głową.- Budzę się z krzykiem, a zawsze śni mi się to samo. Lydia. Lydia, którą ja zabijam.- odparłem po chwili. Usłyszałem jak Cora wypuszcza powietrze, jakby wstrzymywała oddech.
- To straszne... ale co zrobić, żebyś nie miał tych koszmarów?- zapytała. Już chciałem odpowiedzieć, że gdybym wiedział pewnie bym się do tego zastosował, ale nic nie mówiłem. Spoglądałem w podłogę, niemalże widząc w niej swoje odbicie.
- Nie wiem.- powiedziałem.
- Może...musisz zapomnieć.- powiedziała łamiącym się głosem. Poczułem jak się do mnie zbliża, jedną ręką chwytając mnie za ramię. Odsunąłem od niej głowę, spuszczając wzrok.
- Przepraszam... nie mogę.- wybełkotałem. Poprawiłem swój plecak na ramieniu, po czym wyszedłem.
________________________________________
Wyszedłem ze szkoły, czując powiew zimnego powietrza. Na chwilę przymknąłem oczy, czując ukłucie w brzuchu. Nie chciałem urazić Cory, nie chciałem nikogo urażać. Ale jak mam tego nie robić? Tak bardzo bym chciał, żeby Lydia wróciła. Kiedy szedłem zatopiony we własnych myślach, wpadłem na kogoś. Ku mojemu zdziwieniu to Lucy, która właśnie się do mnie uśmiechała.
- Cześć Stiles. Coś nie tak, źle wyglądasz...- powiedziała z uśmiechem na twarzy. Przyjrzałem się jej brązowawym włosom i zielonym oczom. Były podobne do Lydii.
- Nie...ja tylko, zastanawiałem się.- odpowiedziałem wymuszając uśmiech. Prawie nie znałem Lucy, ale ją lubiłem, na swój sposób. W końcu uratowałem ja kiedyś, to dzięki mnie dowiedziała się, że jest wilkołakiem...
- Może...wyskoczymy gdzieś razem?- zapytała, a ja omal się nie udusiłem.
-Co?- zapytałem szerzej otwierając oczy. Lucy zaśmiała się, a potem poklepała mnie po ramieniu.
- Spokojnie. To tylko przyjacielskie wyjście. Może...do kina?- uśmiech znów pojawił się na jej twarzy. Moje kąciki ust uniosły się lekko pod górę. Może rzeczywiście powinienem iść...potrzebuję takiego oderwania się od rzeczywistości.
- W takim razie przyjdź po mnie o 19.- Lucy pomachała mi na pożegnania, po czym odeszła. Zrobiło mi się cieplej na duchu, po czym również odjechałem do domu. Tata już tam na mnie czekał z dobrym i ciepłym obiadem. Zjadłem dzisiaj więcej niż zwyczajnie, nawet wziąłem dokładkę. Miguel przyglądał mi się z rozszerzonymi ustami.
- Coś z tobą nie tak? Ostatnim razem kiedy tyle zjadłeś były święta.- mój kuzyn wziął szklankę soku i wziął solidny łyk. Zaśmiałem się z jego żartu, poczułem, że od dawna nie było mi tak dobrze.
- Tato...mogę dzisiaj wyjść o 19?- zapytałem pełen nadziei, że się zgodzi.
- Jasne...idź.- mój tata ostatnio był dla mnie bardzo miły, może to dlatego, że tyle ostatnio przeszedłem. Pewnie ucieszył się, że zechciałem gdziekolwiek wyjść. Nie robiłem tego już od miesiąca.
- Randka?- zapytał Miguel, z uśmiechem na twarzy. Nic nie odpowiedziałem.- Ha! Wiedziałem! Nasz mały Stiles w końcu się zakochał!- zaczął wrzeszczeć na całą kuchnię. "Byłem już zakochany..." chciałem powiedzieć, ale ugryzłem się w język myśląc, że zepsuję całą dobrą atmosferę, która rzadko teraz występowała w naszym domu.
- Ty też byś mógł sobie kogoś znaleźć.- odparłem ze śmiechem w głosie.
- Jasne...nawet nie wiesz ile panienek ustawia się do mnie kolejkami.- powiedział z satysfakcją. Parsknąłem śmiechem, udając, że się duszę.
- Jakoś ich nie widać.- odpowiedziałem. Resztę zjedliśmy w ciszy, czasem rzucając jakimś śmiesznym dowcipem. Widziałem, że mój tata też się uśmiecha. Po chwili jednak wstał od stołu i odszedł bez słowa do swojego biura. Bardzo dużo czasu tam spędzał, przeglądając jakieś sprawy. Spojrzałem na godzinę, zostało mi jeszcze tak dużo czasu do wyjścia, a ja nie miałem co ze sobą zrobić. Ja również wstałem z krzesła idąc w stronę biura mojego taty. Może powinienem z nim porozmawiać, dawno tego nie robiłem. Przejmowałem się tylko sobą, nie interesowało mnie czy ma on teraz jakieś problemy. Zapukałem lekko w drewniane drzwi, po czym wszedłem do środka. Nic się tutaj nie zmieniało już od paru miesięcy. Nawet zdjęcia na tablicy korkowej wydawały mi się już znajome. Podszedłem bliżej, siadając na jednym z foteli.
- Jak ci idzie praca?- zapytałem, opierając głowę o framugę fotela. Mój tata spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
- Ostatnio słabo... Nie rozwiązałem żadnej sprawy odkąd...- nie dokończył zdania. Wiedziałem, ze chce powiedzieć "Odkąd znaleźli ciało Lydii". Kiwnąłem głową, po czym podszedłem bliżej. Zauważyłem jakieś zdjęcia. Przedstawiały rannego mężczyznę z zakrwawioną głową, jakby mocno się o coś uderzył. Wziąłem drugie zdjęcie, które było zrobione z drugiej strony. Od razu rzuciły mi się w oczy ślady pazurów.
- Nie powinieneś na to patrzeć.- mój tata wziął ode mnie obydwa zdjęcia. Westchnąłem po czym oparłem się o biurko.
- To sprawka wilkołaka...tylko jakiego? Peter znów próbuje zabijać?- zapytałam sam siebie. Musiałem powiadomić o tym Scott'a, chociaż on chyba miał dużo na głowie.
- Jeżeli tak, złapiemy go.- zapewnił szeryf.
- Tato, nie udało wam się go złapać ostatnim razem.- przypomniałem mu.- nie jest tak łatwo go wytropić. Jeżeli chcesz, mogę poprosić Derek'a...- mówiłem dalej, ale mój tata mi przerwał.
- Żadnych pomocy. Muszę poradzić sobie sam. Stiles...jeżeli teraz nie złapie Petera wyleją mnie z pracy.- powiedział łamiącym się głosem. Szerzej otworzyłem moje oczy, spoglądając na niego z ukosa.
- Nie mogą...przecież ty...- znów nie dokończyłem.
- Od ostatniego czasu nie dokończyłem żadnej z tych spraw.- wskazał na stertę papierów.
- Tym razem ci się uda. Zobaczysz, zrobimy to razem.- spojrzałem na niego. Uśmiechnął się do mnie lekko, jakby to wymuszając. Odwzajemniłem uśmiech, po czym podszedłem do drzwi. Już miałem otwierać klamkę, kiedy mój tata powiedział.
- Dzięki.
- Jak ci idzie praca?- zapytałem, opierając głowę o framugę fotela. Mój tata spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
- Ostatnio słabo... Nie rozwiązałem żadnej sprawy odkąd...- nie dokończył zdania. Wiedziałem, ze chce powiedzieć "Odkąd znaleźli ciało Lydii". Kiwnąłem głową, po czym podszedłem bliżej. Zauważyłem jakieś zdjęcia. Przedstawiały rannego mężczyznę z zakrwawioną głową, jakby mocno się o coś uderzył. Wziąłem drugie zdjęcie, które było zrobione z drugiej strony. Od razu rzuciły mi się w oczy ślady pazurów.
- Nie powinieneś na to patrzeć.- mój tata wziął ode mnie obydwa zdjęcia. Westchnąłem po czym oparłem się o biurko.
- To sprawka wilkołaka...tylko jakiego? Peter znów próbuje zabijać?- zapytałam sam siebie. Musiałem powiadomić o tym Scott'a, chociaż on chyba miał dużo na głowie.
- Jeżeli tak, złapiemy go.- zapewnił szeryf.
- Tato, nie udało wam się go złapać ostatnim razem.- przypomniałem mu.- nie jest tak łatwo go wytropić. Jeżeli chcesz, mogę poprosić Derek'a...- mówiłem dalej, ale mój tata mi przerwał.
- Żadnych pomocy. Muszę poradzić sobie sam. Stiles...jeżeli teraz nie złapie Petera wyleją mnie z pracy.- powiedział łamiącym się głosem. Szerzej otworzyłem moje oczy, spoglądając na niego z ukosa.
- Nie mogą...przecież ty...- znów nie dokończyłem.
- Od ostatniego czasu nie dokończyłem żadnej z tych spraw.- wskazał na stertę papierów.
- Tym razem ci się uda. Zobaczysz, zrobimy to razem.- spojrzałem na niego. Uśmiechnął się do mnie lekko, jakby to wymuszając. Odwzajemniłem uśmiech, po czym podszedłem do drzwi. Już miałem otwierać klamkę, kiedy mój tata powiedział.
- Dzięki.
czwartek, 12 marca 2015
Rozdział III
Otworzyłem oczy, czując ból w tylnej części głowy. Zauważyłem jak kelnerka, Miguel i inni ludzie przyglądają mi się z przestraszeniem. Na ich twarzach zawitała teraz ulga. Przetarłem oczy i spróbowałem się podnieść. Zaraz poczułem jak mój kuzyn mi pomaga, chwytając za moje ramię. Rozejrzałem się po barze, próbując przypomnieć sobie co się stało. Jedyne co miałem w głowie to widok Lydii. Za każdym razem był tak samo przerażający.
- Stiles?- usłyszałem słaby głos dziewczyny, która przedziera się przez tłum. Spojrzałem na jej brązowawe włosy, które świeciły się pod wpływem światła. Jej niebieskie oczy, które teraz wyglądały na przestraszone. Nigdy jej nie widziałem, ale ona znała moje imię. Trochę mnie to przeraziło, ale jednocześnie zaskoczyło. Spróbowałem wstać, poczułem, że mój kuzyn mnie podtrzymuje. Usiadłem na zimnej podłodze, chwytając się za głowę.
- Znamy się?- spojrzałem na nią. Dziewczyna nadal stała pośród tłumu, wlepiając we mnie swoje duże niebieskie oczy.
- Możemy porozmawiać?- powiedziała słabym głosem.
--------------------------------------------------------------------------------
Siedziałem przy stołu razem z Miguelem i tą dziewczyną. Ręce miała ułożone na stole, jej mina nie mówiła zbyt wiele. Kogoś mi przypomina...ale nie mogłem skojarzyć do kogo jest podobna. Długo się nad tym zastanawiałem, ale ból głowy mi na to nie pozwolił. Naprawdę musiałem dosyć mocno się w nią uderzyć. Kelnerka ze strachu przyniosła mi nawet szklankę wody za darmo, którą teraz piłem. Brunetka ubrana była w czarną skórzaną kurtkę, jeansu i ciemne botki. Była bardzo szczupła i ładna.
- Kim jesteś...skąd mnie znasz?- zapytałem po raz kolejny patrząc w jej niebieskie oczy.
- Nawet nie zdążyłam się przedstawić.- powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy- Nazywam się Maddie, Maddie Hale.- uśmiechnęła się szeroko. Szerzej otworzyłem usta, jakby nie wierząc w jej słowa. Myślałem, że cała rodzina zginęła pożarze.
- Znasz Dereka?- zapytałem, chociaż dokładnie znałem odpowiedź. Dziewczyna lekko skinęła głową. Już chciałem zadać kolejne pytanie, jednak Maddie zaczęła mówić.
- Dopiero niedawno dowiedziałam się o jego istnieniu... myślałam, że zginął. On i Cora...nie mogę w to uwierzyć. Jestem ich kuzynką, słyszałam, ze mają, a właściwie macie problemy z Peter'em. Kiedy dowiedziałam się, że żyją postanowiłam od razu przyjechać. Byłam u nich, ale postanowiłam znaleźć Scott'a. Nie było go w domu, a jego mama powiedziała, że często tu przebywa ze swoim przyjacielem.- dokończyła, zaraz potem nabrała powietrza, jakby opowiadanie ją zmęczyło. Długo zastanawiałem się jak to możliwe, że nie wiedziała iż jej kuzyni nadal żyją. Jednak spoglądając na to w jaki sposób Cora dotarła do Derek'a nic nie wydawało mi się być dziwniejsze.
- Scott'a nie ma w domu?- zapytałem, jakby to było najistotniejsze. Zastanawiałem się gdzie teraz jest, może u Allison... przeszło mi przez myśl.
- Hm...tak, ale nie znam go prawie.- powiedziała dziewczyna robiąc krzywą minę.
- Dlaczego chciałaś go znaleźć?- po raz pierwszy odezwał się Miguel. Siedział z boku jedząc zapiekankę. Nawet nie zauważyłem, żeby coś zamawiał. Skierowałem wzrok na Maddie, która wydawała się być spięta.
- Chciałam przekazać mu bardzo ważną informację.- powiedziała twardym tonem.
- Jaką?- zapytałem robiąc zdziwioną minę.
Przez chwilę Maddie nic nie odpowiadała bawiąc się końcówką swoich brązowawych włosów. W końcu spojrzała na mnie trochę zdenerwowanych, trochę urażonym wzrokiem.
- Możecie mnie do niego zaprowadzić?- zignorowała moje pytanie ciągnąć rozmowę. Rozejrzałem się po barze, w którym teraz było niemal pusto. Ciekawe skąd domyśliła się, że to właśnie on jest tym przyjaciele Scott'a. Może dlatego, że wszyscy krzyczeli moję imię w momencie upadku?
Odgoniłem wszystkie myśli z mojej głow, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć AMiguel zrobił to za mnie.
- Nie wiemy gdzie jest...możemy spróbować do niego zadzwonić.- powiedział wyciągając swój telefon z kieszeni. Kątem oka zauważyłem jak wybiera numer Scott'a, a następnie przykłada słuchawkę do ucha. Zwróciłem wzrok na kuzynkę Derek'a, teraz już wiem do kogo była podobna. Do Cory...tak mi się przynajmniej wydawało. Mógłbym nawet powiedzieć, że wyglądały jak siostry. Przez chwilę słyszałem ciche łączenie sygnału ze Scott'em, ale po chwili dźwięk ucichł. Miguel odłożył telefon na stół.
- Nie odbiera...- powiedział.
Tym razem pomyślałem, że coś jest nie tak. Może coś mu się stało...nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Pomyślałem o śmierci Lydii, o tym jak jej rude włosy lekko opadają na ziemie razem z nią. O tym, ze moje ręce wtuliły się w nią, kiedy nadchodził jej kres. Byłem przy niej. Do samego końca. Gdybym stracił jeszcze Scotta...
- Musimy go znaleźć.- z przemyśleń wyrwał mnie głos Maddie, dziewczyna wstała z krzesła. Oboje z kuzynek zrobiliśmy to co ona i razem poszliśmy do wyjścia. Pchnąłem drzwi, czując powiew chłodnego powietrza. Wyszedłem na chodnik, rozglądając się na boki. Było tutaj prawie pusto. Jedyne kogo widziałem to jakaś kobieta ciągnąca za sobą dziecko, które było oburzone. Spojrzałem na niebo, na którym kłębiły się czarne chmury. Chyba będzie padać... Razem z Maddie i Miguelem poszliśmy do mojego samochodu. Wyjąłem kluczyki z kieszeni, po czym wsiadłem do wozu. Minęła chwila zanim wyruszyliśmy. Maddie siedziała obok mnie bacznie przyglądając się drodze. Miguel siedząc na tylnym siedzeniu obserwował swój telefon, bawiąc się obudową.
- Co masz przekazać Scott'owi?- zapytałem ponownie. Chciałbym żeby mi powiedziała, to mogłoby wiele wyjaśnić. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Peter jest teraz...opętany? Nasze stado słyszało o tym już wcześniej, więc postanowiło że go zlikwidują wraz ze swoimi dziećmi.- powiedziała dziewczyna.
- Dziećmi?- zapytałem podnosząc do góry brwi.
- Tak, to określenie na tych, których Peter ugryzł. Tak się u nas mówi... moje stado myśli, że oni mu pomagają w jego planach. Dlatego też chcą im coś zrobić.- Maddie nadal wpatrywała się w szybę samochodu.
- Co chcą im zrobić...? - zapytałem, chociaż czułem, że znam odpowiedź.- Tak ogólnie to nie wiem czy wiesz, ale Peter ostatnim razem chciał zabić Scott'a więc nie wiem czemu miałby z nim współpracować.- powiedziałem po chwili namysłu.
- Mówiłam ci...moje stado tak myśli. Poza miastem mieszka czarownik, znają go chyba wszystkie wilkołaki. Ludzie myślą, że to zwykły naciągacz pieniędzy.- prychnęła.- Ale on naprawdę zna się na czarach. Nasz przywódca poszedł do niego, z prośbą pozbycia się linkotropii. Czarownik długo wymyślał różne mikstury, które mogłyby zgładzić ten dar. Udało mu się, ale niestety...mikstura ma skutki uboczne. Prawdopodobnie Scott straciłby pamięć gdyby zażył napój, nie pamiętałby kim był...ani kim wy jesteście. Chcą go też podać Peter'owi i innym, których kiedyś ugryzł. Najgorzej będzie właśnie z Peterem, nie wiedzą gdzie go znaleźć. Natomiast Scott...okazałby się łatwym celem.- powiedziała. Na chwilę wstrzymałem oddech, zastanawiając się nad każdym jej słowem. Czarownik? Przecież to niemożliwe... przez chwilę zacząłem wątpić, że ta dziewczyna jest spokrewniona z Derek'iem i Corą. Ale skoro wilkołaki istnieją, czemu czarownicy mieliby nie istnieć?
- Czyli możliwe, że właśnie teraz Scott już nie jest wilkołakiem?!- krzyknąłem zdenerwowany.- wyjmij telefon z mojej lewej kieszeni.- powiedziałem do Maddie. Poczułem jej ciepłą rękę na swojej nodze, którą powoli wkłada do wnętrza kieszeni.- Zadzwoń do Scott'a.- nakazałem. Widząc jak dziewczyna wybiera jego numer ulżyło mi. Może teraz odbierze, powie, że wszystko w porządku i właśnie był u Allison? Właśnie tam zamierzałem się udać...
--------------------------------------------------------------------------------
Podjechałem pod dom Allison. Było tutaj dosyć cicho, a w oknach nie paliło się żadne światło. Wysiadłem z samochodu, nakazując Maddie i Miguelowi poczekać. Byłbym strasznie szczęśliwy gdyby Scott odebrał telefon... Zapukałem do drzwi, czując coraz większe zdenerwowanie. Przez chwilę nikt nie otwierał, ale usłyszałem ciche kroki. W progu stanęła zdziwiona Allison, która kierowała wzrok raz na mnie, raz na samochód.
- Dobrze się czujesz Stiles?- spojrzała na moją bladą twarz.
- Nie wiem... Scott'a nigdzie nie ma. Prawdopodobnie jakiś czarownik chce mu dać jakąś dziwną miksturę ,a ja nie wiem co robić.- powiedziałem zaciskając ręce.
- Czekaj...powoli- przewróciłem oczami opowiadając jej całą historię. Po chwili Allison siedziała już z nami wszystkimi w samochodzie, bacznie przyglądając się Maddie.
- Gdzie jedziemy?- zapytała po chwili.
- Do Dereka.- odparłem.
Nie minęło 10 minut kiedy byliśmy już na miejscu. Wpadliśmy do jego domu zdenerwowani i jednocześnie roztrzęsieni. Zauważyłem, że Derek spokojnie siedzi na swojej kanapie, obok niego Cora. Przerwali rozmowę widząc nas. Odwrócili zdziwione twarze w naszą stronę. Derek zerwał się w kanapy, jakby coś go poparzyło.
- Lepiej usiądź...mamy ci coś do powiedzenia.- przerwałem ich wszystkie obawy opowiadając po raz kolejny tą samą historię.
- Ale Scott jest w szpitalu.- powiedział Derek po zakończeniu. Osłupiałem. Coś mu się stało? Muszę tam szybko jechać... może jest ranny. Dlaczego wysłali go do szpitala...przecież jest wilkołakiem. - Pojechał do swojej mamy.- dodał po chwili widząc moje zdenerwowanie. Odetchnąłem z ulgą. Jednak moje nie martwienie się nie trwało długo. Znów przypomniałem sobie o czarowniku, o miksturze. Musimy jak najszybciej zapoznać Scott'a z szalonym planem jednego ze stad.
- Stiles?- usłyszałem słaby głos dziewczyny, która przedziera się przez tłum. Spojrzałem na jej brązowawe włosy, które świeciły się pod wpływem światła. Jej niebieskie oczy, które teraz wyglądały na przestraszone. Nigdy jej nie widziałem, ale ona znała moje imię. Trochę mnie to przeraziło, ale jednocześnie zaskoczyło. Spróbowałem wstać, poczułem, że mój kuzyn mnie podtrzymuje. Usiadłem na zimnej podłodze, chwytając się za głowę.
- Znamy się?- spojrzałem na nią. Dziewczyna nadal stała pośród tłumu, wlepiając we mnie swoje duże niebieskie oczy.
- Możemy porozmawiać?- powiedziała słabym głosem.
--------------------------------------------------------------------------------
Siedziałem przy stołu razem z Miguelem i tą dziewczyną. Ręce miała ułożone na stole, jej mina nie mówiła zbyt wiele. Kogoś mi przypomina...ale nie mogłem skojarzyć do kogo jest podobna. Długo się nad tym zastanawiałem, ale ból głowy mi na to nie pozwolił. Naprawdę musiałem dosyć mocno się w nią uderzyć. Kelnerka ze strachu przyniosła mi nawet szklankę wody za darmo, którą teraz piłem. Brunetka ubrana była w czarną skórzaną kurtkę, jeansu i ciemne botki. Była bardzo szczupła i ładna.
- Kim jesteś...skąd mnie znasz?- zapytałem po raz kolejny patrząc w jej niebieskie oczy.
- Nawet nie zdążyłam się przedstawić.- powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy- Nazywam się Maddie, Maddie Hale.- uśmiechnęła się szeroko. Szerzej otworzyłem usta, jakby nie wierząc w jej słowa. Myślałem, że cała rodzina zginęła pożarze.
- Znasz Dereka?- zapytałem, chociaż dokładnie znałem odpowiedź. Dziewczyna lekko skinęła głową. Już chciałem zadać kolejne pytanie, jednak Maddie zaczęła mówić.
- Dopiero niedawno dowiedziałam się o jego istnieniu... myślałam, że zginął. On i Cora...nie mogę w to uwierzyć. Jestem ich kuzynką, słyszałam, ze mają, a właściwie macie problemy z Peter'em. Kiedy dowiedziałam się, że żyją postanowiłam od razu przyjechać. Byłam u nich, ale postanowiłam znaleźć Scott'a. Nie było go w domu, a jego mama powiedziała, że często tu przebywa ze swoim przyjacielem.- dokończyła, zaraz potem nabrała powietrza, jakby opowiadanie ją zmęczyło. Długo zastanawiałem się jak to możliwe, że nie wiedziała iż jej kuzyni nadal żyją. Jednak spoglądając na to w jaki sposób Cora dotarła do Derek'a nic nie wydawało mi się być dziwniejsze.
- Scott'a nie ma w domu?- zapytałem, jakby to było najistotniejsze. Zastanawiałem się gdzie teraz jest, może u Allison... przeszło mi przez myśl.
- Hm...tak, ale nie znam go prawie.- powiedziała dziewczyna robiąc krzywą minę.
- Dlaczego chciałaś go znaleźć?- po raz pierwszy odezwał się Miguel. Siedział z boku jedząc zapiekankę. Nawet nie zauważyłem, żeby coś zamawiał. Skierowałem wzrok na Maddie, która wydawała się być spięta.
- Chciałam przekazać mu bardzo ważną informację.- powiedziała twardym tonem.
- Jaką?- zapytałem robiąc zdziwioną minę.
Przez chwilę Maddie nic nie odpowiadała bawiąc się końcówką swoich brązowawych włosów. W końcu spojrzała na mnie trochę zdenerwowanych, trochę urażonym wzrokiem.
- Możecie mnie do niego zaprowadzić?- zignorowała moje pytanie ciągnąć rozmowę. Rozejrzałem się po barze, w którym teraz było niemal pusto. Ciekawe skąd domyśliła się, że to właśnie on jest tym przyjaciele Scott'a. Może dlatego, że wszyscy krzyczeli moję imię w momencie upadku?
Odgoniłem wszystkie myśli z mojej głow, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć AMiguel zrobił to za mnie.
- Nie wiemy gdzie jest...możemy spróbować do niego zadzwonić.- powiedział wyciągając swój telefon z kieszeni. Kątem oka zauważyłem jak wybiera numer Scott'a, a następnie przykłada słuchawkę do ucha. Zwróciłem wzrok na kuzynkę Derek'a, teraz już wiem do kogo była podobna. Do Cory...tak mi się przynajmniej wydawało. Mógłbym nawet powiedzieć, że wyglądały jak siostry. Przez chwilę słyszałem ciche łączenie sygnału ze Scott'em, ale po chwili dźwięk ucichł. Miguel odłożył telefon na stół.
- Nie odbiera...- powiedział.
Tym razem pomyślałem, że coś jest nie tak. Może coś mu się stało...nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Pomyślałem o śmierci Lydii, o tym jak jej rude włosy lekko opadają na ziemie razem z nią. O tym, ze moje ręce wtuliły się w nią, kiedy nadchodził jej kres. Byłem przy niej. Do samego końca. Gdybym stracił jeszcze Scotta...
- Musimy go znaleźć.- z przemyśleń wyrwał mnie głos Maddie, dziewczyna wstała z krzesła. Oboje z kuzynek zrobiliśmy to co ona i razem poszliśmy do wyjścia. Pchnąłem drzwi, czując powiew chłodnego powietrza. Wyszedłem na chodnik, rozglądając się na boki. Było tutaj prawie pusto. Jedyne kogo widziałem to jakaś kobieta ciągnąca za sobą dziecko, które było oburzone. Spojrzałem na niebo, na którym kłębiły się czarne chmury. Chyba będzie padać... Razem z Maddie i Miguelem poszliśmy do mojego samochodu. Wyjąłem kluczyki z kieszeni, po czym wsiadłem do wozu. Minęła chwila zanim wyruszyliśmy. Maddie siedziała obok mnie bacznie przyglądając się drodze. Miguel siedząc na tylnym siedzeniu obserwował swój telefon, bawiąc się obudową.
- Co masz przekazać Scott'owi?- zapytałem ponownie. Chciałbym żeby mi powiedziała, to mogłoby wiele wyjaśnić. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Peter jest teraz...opętany? Nasze stado słyszało o tym już wcześniej, więc postanowiło że go zlikwidują wraz ze swoimi dziećmi.- powiedziała dziewczyna.
- Dziećmi?- zapytałem podnosząc do góry brwi.
- Tak, to określenie na tych, których Peter ugryzł. Tak się u nas mówi... moje stado myśli, że oni mu pomagają w jego planach. Dlatego też chcą im coś zrobić.- Maddie nadal wpatrywała się w szybę samochodu.
- Co chcą im zrobić...? - zapytałem, chociaż czułem, że znam odpowiedź.- Tak ogólnie to nie wiem czy wiesz, ale Peter ostatnim razem chciał zabić Scott'a więc nie wiem czemu miałby z nim współpracować.- powiedziałem po chwili namysłu.
- Mówiłam ci...moje stado tak myśli. Poza miastem mieszka czarownik, znają go chyba wszystkie wilkołaki. Ludzie myślą, że to zwykły naciągacz pieniędzy.- prychnęła.- Ale on naprawdę zna się na czarach. Nasz przywódca poszedł do niego, z prośbą pozbycia się linkotropii. Czarownik długo wymyślał różne mikstury, które mogłyby zgładzić ten dar. Udało mu się, ale niestety...mikstura ma skutki uboczne. Prawdopodobnie Scott straciłby pamięć gdyby zażył napój, nie pamiętałby kim był...ani kim wy jesteście. Chcą go też podać Peter'owi i innym, których kiedyś ugryzł. Najgorzej będzie właśnie z Peterem, nie wiedzą gdzie go znaleźć. Natomiast Scott...okazałby się łatwym celem.- powiedziała. Na chwilę wstrzymałem oddech, zastanawiając się nad każdym jej słowem. Czarownik? Przecież to niemożliwe... przez chwilę zacząłem wątpić, że ta dziewczyna jest spokrewniona z Derek'iem i Corą. Ale skoro wilkołaki istnieją, czemu czarownicy mieliby nie istnieć?
- Czyli możliwe, że właśnie teraz Scott już nie jest wilkołakiem?!- krzyknąłem zdenerwowany.- wyjmij telefon z mojej lewej kieszeni.- powiedziałem do Maddie. Poczułem jej ciepłą rękę na swojej nodze, którą powoli wkłada do wnętrza kieszeni.- Zadzwoń do Scott'a.- nakazałem. Widząc jak dziewczyna wybiera jego numer ulżyło mi. Może teraz odbierze, powie, że wszystko w porządku i właśnie był u Allison? Właśnie tam zamierzałem się udać...
--------------------------------------------------------------------------------
Podjechałem pod dom Allison. Było tutaj dosyć cicho, a w oknach nie paliło się żadne światło. Wysiadłem z samochodu, nakazując Maddie i Miguelowi poczekać. Byłbym strasznie szczęśliwy gdyby Scott odebrał telefon... Zapukałem do drzwi, czując coraz większe zdenerwowanie. Przez chwilę nikt nie otwierał, ale usłyszałem ciche kroki. W progu stanęła zdziwiona Allison, która kierowała wzrok raz na mnie, raz na samochód.
- Dobrze się czujesz Stiles?- spojrzała na moją bladą twarz.
- Nie wiem... Scott'a nigdzie nie ma. Prawdopodobnie jakiś czarownik chce mu dać jakąś dziwną miksturę ,a ja nie wiem co robić.- powiedziałem zaciskając ręce.
- Czekaj...powoli- przewróciłem oczami opowiadając jej całą historię. Po chwili Allison siedziała już z nami wszystkimi w samochodzie, bacznie przyglądając się Maddie.
- Gdzie jedziemy?- zapytała po chwili.
- Do Dereka.- odparłem.
Nie minęło 10 minut kiedy byliśmy już na miejscu. Wpadliśmy do jego domu zdenerwowani i jednocześnie roztrzęsieni. Zauważyłem, że Derek spokojnie siedzi na swojej kanapie, obok niego Cora. Przerwali rozmowę widząc nas. Odwrócili zdziwione twarze w naszą stronę. Derek zerwał się w kanapy, jakby coś go poparzyło.
- Lepiej usiądź...mamy ci coś do powiedzenia.- przerwałem ich wszystkie obawy opowiadając po raz kolejny tą samą historię.
- Ale Scott jest w szpitalu.- powiedział Derek po zakończeniu. Osłupiałem. Coś mu się stało? Muszę tam szybko jechać... może jest ranny. Dlaczego wysłali go do szpitala...przecież jest wilkołakiem. - Pojechał do swojej mamy.- dodał po chwili widząc moje zdenerwowanie. Odetchnąłem z ulgą. Jednak moje nie martwienie się nie trwało długo. Znów przypomniałem sobie o czarowniku, o miksturze. Musimy jak najszybciej zapoznać Scott'a z szalonym planem jednego ze stad.
No i kolejny rozdział gotowy.
Poznajemy tutaj nową bohaterkę :)
Mam nadzieję, że wam się spodobało
liczę na komentarze i szczere opinie!~
środa, 4 marca 2015
Rozdział II- sezon 2
- Co ty tutaj robisz?- zapytałem, gestem ręki, pokazując żeby Cora weszła. Dziewczyna przesunęła się o krok, w ten sposób przekraczając próg domu. Rozejrzała się po wnętrzu, a potem wbiła swój wzrok we mnie.
- Chciałam z tobą pogadać...- odparła.
----------------------------------------------------------------------------------
Siedzieliśmy u mnie w pokoju, ona na łóżku, a ja na moim fotelu. Wpatrywałem się w nią, jednocześnie zrobiło mi się głupio. Przed śmiercią Lydii, dziewczyna wyznała mi swoją miłość, a ja udawałem, że to się nie wydarzyło. Tak było prościej. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie śmierć Martin. Rozprostowałem się, spoglądając na nią i czekając na wypowiedź.
- Co u ciebie?- zaczęła trochę niepewnie, wyciągając nogi przed siebie.
- Dobrze...ale chyba o tym chcesz dzisiaj ze mną rozmawiać.- posłałem jej miły uśmiech.
- Pamiętasz naszą rozmowę pod klasą?- Cora wstała, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale umilkła. Głośno przełknąłem ślinę, po czym skinąłem głową na znak, że pamiętam. Chwilę siedziałem w ciszy, po czym również wstałem, odkładając laptopa. Zauważyłem jak dziewczyna powoli przysuwa się do mnie, teraz mogłem poczuć jej ciepły oddech, na swojej skórze.
- Powiedziałam wtedy, że...że...cię kocham.- powiedziała to tak cicho, jednak ze względu na to, że stała tak blisko mnie mogłem wszystko wyraźnie usłyszeć. Czułem jak jej ręka powoli chwyta moją, ściskając ją w przyjemnym uścisku. Kiedy dziewczyna zbliżyła do mnie swoją twarz, odskoczyłem od niej, cofając rękę. Od razu zauważyłem ból na twarzy dziewczyny.
- Ja...- szukałem właściwych słów, żeby ją przeprosić. Jednak nic nie mogło przejść mi przez gardło.
- Nie musisz nic mówić, rozumiem.- Cora otarła policzek, a potem wyszła trzaskając drzwiami. Przymknąłem oczy z powodu natłoku myśli. Opadłem na łóżko i zasnąłem.
Ubrany w marynarkę, stałem obok mojego jeep'a. Włożyłem kluczyk do kieszeni od spodni, po czym ruszyłem w stronę szkoły. Kiedy byłem już bardzo bliskich drzwi wejściowych, usłyszałem za sobą cichy śmiech. Odwróciłem się i zauważyłem ją. Była cudowna, ubrana w liliową sukienkę, uśmiechała się do mnie. Jej duże zielone oczy wpatrywały się we mnie, a rude włosy lekko powiewały na wietrze. Dziewczyna podeszła do mnie ujmując moją dłoń. Jej skóra była gładka, a palce miękkie w dotyku.
- Chodźmy na spacer.- powiedziała tak melodyjnym głosem, że nie byłbym w stanie się jej oprzeć. Lydia pociągnęła mnie w stronę boiska. Staliśmy na środku, wokół siebie mając tylko puste trybuny. Księżyc świecił nad naszymi głowami razem z setkami gwiazd. Noc była bezchmurna, było bardzo ciepło.
- Pocałuj mnie Stiles.- powiedziała. Złożyłem na jej ustach pocałunek. Lydia uśmiechnęła się po raz kolejny, nadal nie puszczając mojej ręki. - Zatańczymy?- zapytała. Objąłem ją w pasie, czując jak zakłada swoje ręce na mojej szyi, a zaraz potem zaciska je mocniej. Chwilę później poczułem coś mokrego na rękach, zorientowałem się, że to krew. Odsunąłem się od Lydii, która upadała na ziemię. Po raz kolejny ogarnął mnie straszny ból.
- Obudź się Stiles...obudź się.- powtarzałem sobie, jakby to miało mi pomóc.
- To twoja wina! Przez ciebie umieram, nienawidzę cię.- usłyszałem głos dziewczyny i nagle byłem już tylko w swoim pokoju.
- Stiles?- Scott stał nad moim łóżkiem. Kiedy zobaczył, że lekko otwieram oczy, odetchnął z ulgą.- Jak dobrze, że wstałeś... już myślałem, że...zresztą nieważne.- jednak McCall nie dokończył. Usiadłem na łóżku, próbując zwolnić swój oddech.
- Śnił mi się koszmar.- przyznałem, spoglądając na nadal mokre okno.- Długo już tu jesteś?- zapytałem, po czym zwróciłem wzrok na przyjaciela.
- Nie...przyszedłem nie dawno. Chciałem sprawdzić, jak się czujesz.- odparł, wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą.- Co to za koszmar?- zapytał po chwili, nie odrywając wzroku od podłogi.
- Nie wiem...nie pamiętam już.- powiedziałem krótko, odwracając wzrok. Spojrzałem na przyjaciela, który wydawał się być pogrążony w myślach. Chwilę rozmawialiśmy u mnie w pokoju, o wszystkich zdarzeniach, które miały miejsce nieco wcześniej. Dawno nie rozmawiałem w taki sposób ze Scott'em, po śmierci Lydii...wszyscy byliśmy dla siebie obcy. Nie wiedzieliśmy o czym rozmawiać w swoim towarzystwie, było tak smutno. Allison przestała się uśmiechać i ledwo co normalnie rozmawiała ze Scott'em. Wszystkim im było tak ciężko po jej stracie, tak jak mnie.
- A co z Peterem?- zapytałem w końcu. Kiedy tamtego dnia, Lydia została zamordowana przestałem przejmować się tym, co się z nim dzieje. Kiedy i jak zdołał uciec, o ile to zrobił. Scott przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Uciekł...ja, próbowałem go dogonić. Myślę, że będzie zamierzał dokończyć swój plan.- powiedział łamiącym się głosem. - W końcu, połowę już wypełnił.- dodał po chwili namysłu, marszcząc czoło. Spojrzałem na jego smutną twarz, która schylała się lekko ku ziemi.
- Czyli będzie...próbować cię zabić?- zapytałem cicho, jakby te słowa miały go zranić. Jednak Scott wydawał się być nieporuszony moim stwierdzeniem. Skinął głową, po czym wstał. Powolnym korkiem podszedł do okna i wyjrzał na zimowe promienie słońca, które nie dawały ciepła.
- Być może, ale na pewno nie dam mu tego zrobić.- odparł nadal się nie odwracając. Przez moją głowę przeszła dziwna myśl "A gdyby Scott był tam zamiast mnie? Może zdołałby uratować Lydie?"
Tak bardzo za nią tęskniłem, a zarazem tak bardzo chciałem o niej zapomnieć. Chciałbym żeby wszystko było jak dawniej, kiedy byliśmy tylko głupimi dzieciakami chodzącymi do liceum. Kiedy tylko myślałem o tym, co tak naprawdę stało się w naszym życiu, miałem ochotę cofnąć czas. Nie zabierać Scott'a do lasu, nie pakować się w kłopoty. Być normalnym nastolatkiem.
--------------------------------------------------------------------------
Po odejściu Scotta pozostałem w moim pokoju sam, ze swoimi myślami i laptopem. Trzymałem go teraz na kolanach, przeglądając ciekawe zdjęcia. Po 10 minutach znudziło mi się to zajęcie, więc postanowiłem, że zejdę na dół. Nie zauważyłem tam nic ciekawego, tylko tatę pracującego przy papierach i Miguela jedzącego coś w kuchni. Tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego, że jest z nami, że nie zwracałem na niego zbytniej uwagi podczas ostatniego czasu. Dopiero po tym, kiedy dowiedział się, że Scott jest wilkołakiem nawiązałem z nim jakiś większy kontakt. Przysiadłem obok niego przy stole, kiedy nagle zaburczało mi w brzuchu. Zorientowałem się, że nic nie jadłem od wczorajszego dnia. Zajrzałem do lodówki widząc tam tylko żółty ser i jakąś szynkę. Zwróciłem się w stronę mojego taty i powiedziałem.
- Chyba pójdę zjeść na miasto.- Miguel szybko wstał, wpychając resztę kanapki do buzi,
- Idę z tobą.- odparł, maszerując w stronę wieszaków z kurtkami. Zdziwiłem się, że chcę ze mną wyjść, skoro właśnie skończył jeść kanapkę. Jednak nie powiedziałem mu nic, tylko bez słowa włożyłem na siebie kurtkę. Wychodząc na dwór zauważyłem, że nadal pada deszcz. Niebo całe pokryte chmurami nie wyglądało jakby zaraz miało się wypogodzić. Zszedłem po śliskich schodkach, wyciągając kluczyki z kieszeni. Wsiadłem do samochodu zapinając pas.
Przez całą drogę nie rozmawiałem z Miguel'em, nie wiedziałem o czym. Jechaliśmy wsłuchując się tylko w odgłosy silnika. Mój samochód od kiedy miałem wypadek był trochę pobijany, całe szczęście dało się nim jeszcze jeździć. Co prawda mój tata musiał oddać go do naprawy, ale był prawie jak nowy. Tylko parę rys i wgnieceń gdzieniegdzie. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Wyszedłem z samochodu, widząc przed sobą mój ulubiony bar z czasów kiedy jeszcze gdzieś wychodziłem. Uśmiechnąłem się na widok starych marmurowych schodów i ciężkich drewnianych drzwi. Kiedy je popchnąłem, poczułem zapachy różnych dań. Wszedłem do środka, słysząc za sobą kroki Miguela. Przysiadłem na jednym ze stolików, otwierając kartkę dań. Drugą podałem kuzynowi, który niechętnie ją przyjął.
- Tak naprawdę...nie przyjechałem się tutaj najeść.- powiedział odkładając menu na stół. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, oczekując dalszej wypowiedzi.- Chciałem z tobą pogadać.- odparł w końcu, wyciągając ręce i kładąc je na stole. W tym samym momencie podeszła do nas kelnerka, była bardzo młoda. Być może pracowała tutaj tylko dorywczo.
- Co podać?- zapytała z uśmiechem.
- Hamburgera i colę.- odparłem. Po chwili dziewczyna zanotowała sobie zamówienie, po czym odeszła od stolika. Zauważyłem jak z uśmiechem podchodzi do kolejnych gości. Odwróciłem wzrok w stronę kuzyna.
- O czym chcesz gadać?- zapytałem, poczułem burczenie w brzuchu. Teraz zdałem sobie sprawę, że naprawdę dawno nic nie jadłem.
- Zauważyłem, że cały czas chodzisz przybity...widziałem jak Cora wychodzi zła z naszego domu. Stiles...czemu wszystkich ranisz?- zapytał. "Czemu wszystkich ranisz?" poczułem silny uścisk w brzuchu. Czy naprawdę wszystkich ranię? Od ostatniego czasu starałem zachowywać się normalnie, ale tak naprawdę nic nie jest dobrze. Nie chciałem jednak aby ktokolwiek ucierpiał na tym co mówię i co robię. Myśl o Corze znów przywołała smutne wspomnienia. Zignorowałem ją, potraktowałem jak nikogo ważnego. Zachowywałem się jakby była nikim.
- Nie chcę...ranić.- powiedziałem ze smutkiem w głosie.
- Nie możesz cały czas myśleń o Lydii. Żyj dalej. - powiedział, jakby chciał mnie wesprzeć. Jednak ja poczułem do niego nienawiść, chociaż wcale nie powiedział niczego złego. Może właśnie dlatego wszystkich tak traktuje?
- To nie takie proste...- odpowiedziałem, w tym samym momencie podeszła do nas kelnerka. Ustawiła przede mną wielkiego hamburgera i colę. Spojrzałem na jedzenie, ale straciłem ochotę by cokolwiek przełknąć. Kiedy tylko pomyślałem o Lydi, o tej krwi, o zadrapaniu na jej skórze zemdliło mnie. Wstałem od stołu widząc przed sobą rozmazane twarze. Czułem jak moje nogi odmawiają posłuszeństwa i mają zamiar się przewrócić. Usłyszałem krzyki Miguela, a zaraz potem straciłem świadomość, że jestem w barze.
Jak co tydzień, nowy rozdział :)
Taka tam rozmowa między kuzynami czasem nie zaszkodzi....
jejku, jak dziwnie mi się pisze nie mogąc używać Lydii jako
żywej postaci o.O Wiem to dziwnie zabrzmiało. No...ale
jestem szczęśliwa, bo zamówiłam sobie bluzę z naszym ukochanym
Stilinskim! ♥ Hm...co by tu jeszcze? Jesteście ciekawi co się dzieje z
Peter'em?
środa, 25 lutego 2015
Rozdział I- Sezon 2
Jej rude włosy lekko otulały moją twarz, oboje staliśmy na zielonej łące, pokrytej kwiatami i trawą. Słońce przygrzewało nasze twarze i ubrania. Moje ręce były na plecach Lydii, przyciskając ją lekko do siebie. Jej pocałunki były bardzo przyjemne, lekko muskały moje usta. Spojrzałem prosto w duże, zielone oczy, które wydawały się promieniować radością. W jednej chwili na jej twarzy, zauważyłem nieprzyjemny grymas. Całe otoczenie zmieniło się w przeciągu sekundy. Staliśmy w ciemnym lesie, słyszałem ciche krzyki i jęki. Zauważyłem jak dziewczyna upada, w moich rękach. Zauważyłem jak na moich rękach pojawia się jej krew, cieknąca prosto z brzucha. W swojej ręce zauważyłem lśniący nóż, który sam trzymałem. Jej oczy wydawały się być pełne lęku, słabości i strachu.
- To toja wina, Stiles.- dziewczyna wyszeptała to tak cicho, ale wszystko dokładnie usłyszałem.- zabiłeś mnie.- powiedziała, po czym upadła na zimną ziemię nadal krwawiąc.
Obudziłem się, cały roztrzęsiony. Moje ręce drżały pod kołdrą, a z moich pleców spływały pojedyncze kropelki potu. Otarłem czoło, widząc, że jestem u siebie w pokoju. Znów ogarnęła mnie pustka, której nie mogłem pozbyć się od tamtej nocy. Lydia śniła mi się dosyć często, jednak zawsze inaczej ginęła. Tym razem koszmar był naprawdę straszny, ponieważ zabiłem ją ja sam. Wyciągnąłem rękę, żeby zapalić moją lampkę nocną. Potem włączyłem telefon, który wskazywał 4;00. Powolnym i chwiejnym krokiem podszedłem do drzwi, żeby je uchylić. "Zabiłeś mnie..." przypomniały mi się słowa dziewczyny. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Chwyciłem się pobliskiej ściany, żeby nie upaść. Na chwilę zamknąłem oczy, próbując się uspokoić. Kiedy udało mi się nieco stłumić emocje, powoli zszedłem na dół, zaświecając światło w kuchni. Nalałem sobie do szklanki trochę soku jabłkowego, kiedy zauważyłem, że w salonie świeci się światło. Po cichu podszedłem, żeby zobaczyć kto tam siedzi. Zauważyłem mojego tatę, który był zawalony papierami. Kiedy usłyszał moje kroki, zerwał się z miejsca, jakby się przestraszył.
- Nie śpisz?- zapytał ze zdziwieniem, wracając na swoje miejsce.
- Chciałem zapytać o to samo ciebie.- odparłem, podchodząc bliżej i sprawdzając co leży na stole.- Co to?- zapytałem, podnosząc jedno zdjęcie ze stołu.
- To raporty ze śmierci...
- Rozumiem.- odparłem szybko, widząc niewyraźne zdjęcie, przedstawiające rudą dziewczynę leżącą w lesie. Nastąpiła długa cisza, usiadłem obok mojego taty, który wydawał się być smutny. Nic nie powiedziałem, tylko przyglądałem się informacją, które zapisał. "Dziewczyna zginęła, po tym jak mężczyzna zaatakował ją nożem...". Przełknąłem wielką gulę w moim gardle, przypominając sobie ostre pazury Peter'a. Nie miałem zamiaru dalej czytać tych wszystkich zmyślonych historii, które zapisał mój tata. Niestety, nie mógł też napisać, że zabił ją wilkołak, który chciał stać się alphą. Od tego ataku minęły dwa tygodnia, ale za każdym razem, kiedy tylko przypomniałem sobie o głosie Lydii, moje serce kurczyło się.
- Mogę cię o coś zapytać?- odwróciłem się w stronę mojego taty, który nadal wpatrywał się w stolik. Po krótkim namyśle odłożył długopis i spojrzał na mnie.- Tamtej nocy...mogłem zrobić coś, żeby ona nadal...żyła?- zapytałem łamiącym się głosem. Mój tata nie odpowiedział, tylko uścisnął mnie mocno zaciskając ręce na moich plecach. Wtuliłem się w niego, czując jak z moich oczu spływają pojedyncze łzy.
- Zrobiłeś wszystko co mogłeś, Stiles.
------------------------------------------------------------------------------
Stałem pod drzwiami pedagoga w szkole, czekając aż pani Smith przyjdzie na umówione spotkanie. Zauważyłem Scott'a, który razem z Allison idą przez korytarz, oboje nie oddzywali się do siebie, a ich głowy spuszczone były w dół. Poczułem dosyć silny ścisk w żołądku, kiedy usłyszałem przekręcenie gałki w drzwiach. Wszedłem do dosyć jasnego pomieszczenia, w którym było mnóstwo kwiatów. Okno przykrywały beżowe firanki, na parapecie stała mała paprotka, a w rogu szafka z książkami. Na środku ustawiony był drewniany stół, z obydwóch stron ustawione było jedno krzesło. Zauważyłem jak pani Smith wskazuje ręką, abym usiadł na jednym z nich. Wykonałem rozkaz, po czym nerwowo stukałem palcem o blat stołu. Pani Smith była miłą kobietą o jasnej cerze, brązowych włosach sięgających do ramion oraz zielonkawych oczach. Ubrana w szerokie spodnie i beżowy żakiet, podobnego kolory co firanki, przysiadła teraz po drugiej stronie, przyglądając mi się uważnie. Usłyszałem, jak nasypała cukru do herbaty, a następnie podała mi ją. Wziąłem do ręki filiżankę, upiłem łyk słodkiego napoju, po czym odstawiłem go na stół.
- Jestem dzisiaj pierwszym gościem.- pani Smith zaśmiała się, opierając się o oparcie. Uśmiechnąłem się do niej, mimo iż nie miałem na to ochoty. Ta kobieta działała na mnie uspokajająco. - Co u ciebie? Dobrze się czujesz...?- zapytała, jakby prowadziliśmy tylko normalną rozmowę.
- Można tak powiedzieć.- odparłem, po czym upiłem drugi łyk herbaty.
- Czujesz się winny?- zapytała lekko ochrypłym głosem, kładąc ręce na blat stołu. Przez chwilę milczałem, zastanawiając się, co tak naprawdę czułem. Nie czułem się w pełni winny, ale nie mogłem mówić, że jestem niewinny. "Gdybym nie zostawił Lydii samej..." pomyślałem, po czym mocniej zacisnąłem pięści.
- Nie do końca.- odparłem smutnym i zmęczonym głosem. Pani Smith kiwnęła porozumiewawczo głową, po czym zaczęła mówić, o tym, jak można zapomnieć o swojej winie. O tym, że nikt nie powinien się zadręczać. O tym, że czasem tak się dzieje, że ludzie odczuwają winę, chociaż to nieprawda. Te same słowa słyszałem co tydzień, w jej gabinecie. Stopniowo przywykałem do tego, ze pani Smith trzyma tutaj tak dużo książek, znałem już każdy kąt w tym gabinecie. Mógłbym poruszać się tutaj nawet z zamkniętymi oczami. Zdałem sobie sprawę, że właśnie skończyła swoją przemowę, z której zrozumiałem tylko dwa słowa. "Wina" i "ludzie".
- Widzimy się za tydzień.- odparła. Szybko wstałem ze swojego miejsca, biorąc plecak z podłogi. Zarzuciłem go na plecy i wyszedłem na pełen uczniów korytarz. Ruszyłem w stronę swojej szafki, czując na sobie spojrzenia innych. Starając się ich ignorować, szukałem znajomej mi twarzy.
- Cześć Stiles.- prawie podskoczyłem, kiedy za moimi plecami rozległ się znajomy głos. Cora stała niewzruszona moją reakcją, uśmiechając się do mnie jednym z tych spojrzeń "To nie twoja wina". Nienawidziłem tego, gdy ktoś na mnie tak patrzył.
- Hej.- odburknąłem, prawie niedosłyszalnie.
- Jak u pani Smith? Ostatnio nie było cię w szkole, wiesz ile było zadań domowych.- ciągnęła, idąc ze mną korytarzem.- Muszę ci kogoś przedstawić, jeszcze nie zdążyłeś jej poznać.- odparła uśmiechając się. Nawet nie zauważyłem, kiedy chwyciła mnie za rękę, prowadząc w stronę szafek.
- To Stiles, a to Lucy. Pamiętasz? Znalazłeś ją kiedyś w szkole...W sumie była wtedy nieprzytomna.- Cora uśmiechnęła się. Rzuciłem w stronę dziewczyny badawcze spojrzenie, wydawała być się miła. Przypomniałem sobie tamtą noc w szkole, kiedy byłem z Lydią. Lucy uśmiechała się w moją stronę, trzymając w rękach książkę od matematyki.
- Pamiętam.- odparłem powoli. Cora dopiero teraz puściła moją rękę. Po paru minutach odszedłem z dziewczyną, ruszając w stronę klasy. Zanim jednak wszedłem, ciemnowłosa zatrzymała mnie, jednym ruchem ręki.
- Wszystko w porządku?- zapytała z zatroskaną miną.
- Nie...- odparłem. Czułem, ze teraz tylko Cora wydaje się w tym wszystkim być najnormalniejsza. Scott prawie ze mną nie rozmawiał, podobnie jak Allison, Kira i Malia. Zapewne nie wiedzieliby o czym mają ze mną porozmawiać. "Cześć Stiles, jak ci się żyje po tym dziewczynę zabił Peter?".
- Co się dzieje?- zadała kolejne pytanie. Nagle nad nami rozbrzmiał donośny dzwonek, świadczący o tym, że lekcja się zaczyna. Przypomniały mi się słowa Cory, przed tym całym incydentem. "Ja...ja...kocham cię!" .Wchodząc do klasy, odwróciłem się do niej i powiedziałem...
- Lydia mi się śni...
- To toja wina, Stiles.- dziewczyna wyszeptała to tak cicho, ale wszystko dokładnie usłyszałem.- zabiłeś mnie.- powiedziała, po czym upadła na zimną ziemię nadal krwawiąc.
Obudziłem się, cały roztrzęsiony. Moje ręce drżały pod kołdrą, a z moich pleców spływały pojedyncze kropelki potu. Otarłem czoło, widząc, że jestem u siebie w pokoju. Znów ogarnęła mnie pustka, której nie mogłem pozbyć się od tamtej nocy. Lydia śniła mi się dosyć często, jednak zawsze inaczej ginęła. Tym razem koszmar był naprawdę straszny, ponieważ zabiłem ją ja sam. Wyciągnąłem rękę, żeby zapalić moją lampkę nocną. Potem włączyłem telefon, który wskazywał 4;00. Powolnym i chwiejnym krokiem podszedłem do drzwi, żeby je uchylić. "Zabiłeś mnie..." przypomniały mi się słowa dziewczyny. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Chwyciłem się pobliskiej ściany, żeby nie upaść. Na chwilę zamknąłem oczy, próbując się uspokoić. Kiedy udało mi się nieco stłumić emocje, powoli zszedłem na dół, zaświecając światło w kuchni. Nalałem sobie do szklanki trochę soku jabłkowego, kiedy zauważyłem, że w salonie świeci się światło. Po cichu podszedłem, żeby zobaczyć kto tam siedzi. Zauważyłem mojego tatę, który był zawalony papierami. Kiedy usłyszał moje kroki, zerwał się z miejsca, jakby się przestraszył.
- Nie śpisz?- zapytał ze zdziwieniem, wracając na swoje miejsce.
- Chciałem zapytać o to samo ciebie.- odparłem, podchodząc bliżej i sprawdzając co leży na stole.- Co to?- zapytałem, podnosząc jedno zdjęcie ze stołu.
- To raporty ze śmierci...
- Rozumiem.- odparłem szybko, widząc niewyraźne zdjęcie, przedstawiające rudą dziewczynę leżącą w lesie. Nastąpiła długa cisza, usiadłem obok mojego taty, który wydawał się być smutny. Nic nie powiedziałem, tylko przyglądałem się informacją, które zapisał. "Dziewczyna zginęła, po tym jak mężczyzna zaatakował ją nożem...". Przełknąłem wielką gulę w moim gardle, przypominając sobie ostre pazury Peter'a. Nie miałem zamiaru dalej czytać tych wszystkich zmyślonych historii, które zapisał mój tata. Niestety, nie mógł też napisać, że zabił ją wilkołak, który chciał stać się alphą. Od tego ataku minęły dwa tygodnia, ale za każdym razem, kiedy tylko przypomniałem sobie o głosie Lydii, moje serce kurczyło się.
- Mogę cię o coś zapytać?- odwróciłem się w stronę mojego taty, który nadal wpatrywał się w stolik. Po krótkim namyśle odłożył długopis i spojrzał na mnie.- Tamtej nocy...mogłem zrobić coś, żeby ona nadal...żyła?- zapytałem łamiącym się głosem. Mój tata nie odpowiedział, tylko uścisnął mnie mocno zaciskając ręce na moich plecach. Wtuliłem się w niego, czując jak z moich oczu spływają pojedyncze łzy.
- Zrobiłeś wszystko co mogłeś, Stiles.
------------------------------------------------------------------------------
Stałem pod drzwiami pedagoga w szkole, czekając aż pani Smith przyjdzie na umówione spotkanie. Zauważyłem Scott'a, który razem z Allison idą przez korytarz, oboje nie oddzywali się do siebie, a ich głowy spuszczone były w dół. Poczułem dosyć silny ścisk w żołądku, kiedy usłyszałem przekręcenie gałki w drzwiach. Wszedłem do dosyć jasnego pomieszczenia, w którym było mnóstwo kwiatów. Okno przykrywały beżowe firanki, na parapecie stała mała paprotka, a w rogu szafka z książkami. Na środku ustawiony był drewniany stół, z obydwóch stron ustawione było jedno krzesło. Zauważyłem jak pani Smith wskazuje ręką, abym usiadł na jednym z nich. Wykonałem rozkaz, po czym nerwowo stukałem palcem o blat stołu. Pani Smith była miłą kobietą o jasnej cerze, brązowych włosach sięgających do ramion oraz zielonkawych oczach. Ubrana w szerokie spodnie i beżowy żakiet, podobnego kolory co firanki, przysiadła teraz po drugiej stronie, przyglądając mi się uważnie. Usłyszałem, jak nasypała cukru do herbaty, a następnie podała mi ją. Wziąłem do ręki filiżankę, upiłem łyk słodkiego napoju, po czym odstawiłem go na stół.
- Jestem dzisiaj pierwszym gościem.- pani Smith zaśmiała się, opierając się o oparcie. Uśmiechnąłem się do niej, mimo iż nie miałem na to ochoty. Ta kobieta działała na mnie uspokajająco. - Co u ciebie? Dobrze się czujesz...?- zapytała, jakby prowadziliśmy tylko normalną rozmowę.
- Można tak powiedzieć.- odparłem, po czym upiłem drugi łyk herbaty.
- Czujesz się winny?- zapytała lekko ochrypłym głosem, kładąc ręce na blat stołu. Przez chwilę milczałem, zastanawiając się, co tak naprawdę czułem. Nie czułem się w pełni winny, ale nie mogłem mówić, że jestem niewinny. "Gdybym nie zostawił Lydii samej..." pomyślałem, po czym mocniej zacisnąłem pięści.
- Nie do końca.- odparłem smutnym i zmęczonym głosem. Pani Smith kiwnęła porozumiewawczo głową, po czym zaczęła mówić, o tym, jak można zapomnieć o swojej winie. O tym, że nikt nie powinien się zadręczać. O tym, że czasem tak się dzieje, że ludzie odczuwają winę, chociaż to nieprawda. Te same słowa słyszałem co tydzień, w jej gabinecie. Stopniowo przywykałem do tego, ze pani Smith trzyma tutaj tak dużo książek, znałem już każdy kąt w tym gabinecie. Mógłbym poruszać się tutaj nawet z zamkniętymi oczami. Zdałem sobie sprawę, że właśnie skończyła swoją przemowę, z której zrozumiałem tylko dwa słowa. "Wina" i "ludzie".
- Widzimy się za tydzień.- odparła. Szybko wstałem ze swojego miejsca, biorąc plecak z podłogi. Zarzuciłem go na plecy i wyszedłem na pełen uczniów korytarz. Ruszyłem w stronę swojej szafki, czując na sobie spojrzenia innych. Starając się ich ignorować, szukałem znajomej mi twarzy.
- Cześć Stiles.- prawie podskoczyłem, kiedy za moimi plecami rozległ się znajomy głos. Cora stała niewzruszona moją reakcją, uśmiechając się do mnie jednym z tych spojrzeń "To nie twoja wina". Nienawidziłem tego, gdy ktoś na mnie tak patrzył.
- Hej.- odburknąłem, prawie niedosłyszalnie.
- Jak u pani Smith? Ostatnio nie było cię w szkole, wiesz ile było zadań domowych.- ciągnęła, idąc ze mną korytarzem.- Muszę ci kogoś przedstawić, jeszcze nie zdążyłeś jej poznać.- odparła uśmiechając się. Nawet nie zauważyłem, kiedy chwyciła mnie za rękę, prowadząc w stronę szafek.
- To Stiles, a to Lucy. Pamiętasz? Znalazłeś ją kiedyś w szkole...W sumie była wtedy nieprzytomna.- Cora uśmiechnęła się. Rzuciłem w stronę dziewczyny badawcze spojrzenie, wydawała być się miła. Przypomniałem sobie tamtą noc w szkole, kiedy byłem z Lydią. Lucy uśmiechała się w moją stronę, trzymając w rękach książkę od matematyki.
- Pamiętam.- odparłem powoli. Cora dopiero teraz puściła moją rękę. Po paru minutach odszedłem z dziewczyną, ruszając w stronę klasy. Zanim jednak wszedłem, ciemnowłosa zatrzymała mnie, jednym ruchem ręki.
- Wszystko w porządku?- zapytała z zatroskaną miną.
- Nie...- odparłem. Czułem, ze teraz tylko Cora wydaje się w tym wszystkim być najnormalniejsza. Scott prawie ze mną nie rozmawiał, podobnie jak Allison, Kira i Malia. Zapewne nie wiedzieliby o czym mają ze mną porozmawiać. "Cześć Stiles, jak ci się żyje po tym dziewczynę zabił Peter?".
- Co się dzieje?- zadała kolejne pytanie. Nagle nad nami rozbrzmiał donośny dzwonek, świadczący o tym, że lekcja się zaczyna. Przypomniały mi się słowa Cory, przed tym całym incydentem. "Ja...ja...kocham cię!" .Wchodząc do klasy, odwróciłem się do niej i powiedziałem...
- Lydia mi się śni...
Witam się znów z wami już w drugim sezonie!
hm..rozdział trochę krótki, ale kolejne są już dłuższe.
Szczerze? Przestałam lubić Corę... nie wiem stała się
taka nachalna xd Jeżeli chcecie wiedzieć to w zakładce "Bohaterowie"
doszedł ktoś całkiem nowiutki i możecie to obczaić. A w zasadzie to
dwie osoby ^_^ Ale pojawią się troszeczkę później. Na razie skupię się
na żałobie Stiles'a...
czwartek, 19 lutego 2015
Zapowiedź II sezonu
Cześć!
Jako, że stary sezon dobiegł końca dzisiaj pokaże wam filmik :3 Mam nadzieję, że wam się spodoba i mimo śmierci jednej z postaci dalej będziecie czytać ^_^
Jako, że stary sezon dobiegł końca dzisiaj pokaże wam filmik :3 Mam nadzieję, że wam się spodoba i mimo śmierci jednej z postaci dalej będziecie czytać ^_^
czwartek, 12 lutego 2015
Rozdział XII
*Zanim przeczytasz ten rozdział włącz tą muzyczkę (link)
Rozdział XII
Wszyscy zebraliśmy się przy szkole, tak jak było to zapowiedziane. Po raz pierwszy w życiu widziałem Lydię ubraną w taki sposób, najważniejsze co to adidasy na jej nogach. Biały top z jakimś napisem, a na to skórzana kurtka. Niżej miała ciemne legginsy. Wszyscy ubrani byli inaczej niż zwykle, założyli na siebie luźniejsze, sportowe ubrania, w których lepiej byłoby im uciekać oraz walczyć. Kurczowo zaciskałem w ręce moją latarkę, drugą podając Lydii. Spojrzałem na twarze wszystkich zebranych, z tego grona najbardziej wyluzowany zdawał się być Derek, chociaż pod jego koszulką dostrzec można było napięte mięśnie.
- Na pewno wszyscy chcą iść?- zapytał Scott, spoglądając na grupkę osób. Kiedy się zastanowić, byliśmy tylko głupimi nastolatkami, którym wydawało się, że mogą uratować świat. Staliśmy tam teraz z plecakami i latarkami w rękach, obserwując się z poważnymi minami. Wszyscy potakująco kiwnęli głowami, na znak, że są gotowi podjąć się zadania.
- To bardzo niebezpieczne, jeżeli nie chcecie...- zacząłem, ale Cora była szybka i przerwała mi w pół zdania.
- Na pewno wszyscy chcą iść?- zapytał Scott, spoglądając na grupkę osób. Kiedy się zastanowić, byliśmy tylko głupimi nastolatkami, którym wydawało się, że mogą uratować świat. Staliśmy tam teraz z plecakami i latarkami w rękach, obserwując się z poważnymi minami. Wszyscy potakująco kiwnęli głowami, na znak, że są gotowi podjąć się zadania.
- To bardzo niebezpieczne, jeżeli nie chcecie...- zacząłem, ale Cora była szybka i przerwała mi w pół zdania.
- Dosyć tego, nie mamy czasu- ponagliła nas - Skoro wszyscy chcecie się narażać, to idziemy wszyscy.- powiedziała bez żadnych wyrzutów. Czasem zastanawiałem się, czy ta dziewczyna ma chociaż trochę współczucia i potrzeby ochrony innych.
- Lydia, Malia, Cora i Derek pojadą z tobą, a ja ze Scott'em na motorze.- powiedziała Kira, patrząc na mój samochód. Wyjąłem z kieszeni kluczyki, otwierając jeep'a. Zauważyłem jak dziewczyny i Derek kolejno wsiadają do pojazdu. Wyjąłem z kieszeni komórkę, zauważyłem tam 3 nieodebrane połączenia od taty. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, ale nie mogłem teraz oddzwonić. Nie w tym momencie, ważniejsze było życie mojego przyjaciela. Szybko wsiadłem do samochodu ruszając zaraz za Scott'em. Byli teraz tylko parę metrów przed nami. Gdzie tak właściwie jedziemy? Przez głowę przeszło mi jedno nurtujące mnie ciągle pytanie. Jednak zaraz domyśliłem się, że chodzi tutaj o stary dom, w którym kiedyś uwięziono Argent'a. Spojrzałem na zegarek, była już 16:30. Na dworze było szaro, a słońce powoli zachodziło za horyzont. Po 10 minutach byliśmy na miejscu, wysiadłem z samochodu widząc przed sobą znaną mi już ścieżkę prowadzącą w głąb lasu.
- Jaki jest plan?- zapytała Malia. Wszyscy stanęliśmy teraz w małym kółku, tak jak przed meczem kiedy się naradzamy.
- Nie rozłączamy się...staramy się przeżyć.- Scott powiedział to spokojnym głosem, jednak wyczułem jego niepewność. Pozostali kiwnęli tylko głowami i ruszyli w stronę lasu, poszedłem zaraz za Lydią. Zauważyłem jak dziewczyna ma nieobecny wyraz twarzy. Chwyciłem od tyłu za jej rękę, po chwili poczułem jak dziewczyna ściska mnie mocniej. Idąc, rozglądałem się na boki, szukając jakiegoś cienia, jednak nic nie zauważyłem. Nagle dotarliśmy do znanego już nam wcześniej miejsca. Dom nadal wyglądał strasznie, tym razem łatwiej było dostrzec wszystko wokół, gdyż nie było jeszcze aż tak ciemno. Podszedłem bliżej, ale Scott zatrzymał mnie jednym ruchem ręki. Sam zaczął natomiast bardzo wolno iść w stronę domu. Nagle usłyszałem mój głośny dzwonek telefonu, widząc zdenerwowanie w oczach moich przyjaciół, szybko go wyciszyłem. "To mój tata..." pomyślałem, o tym jak musi się martwić. Żaden z naszych rodziców nie wiedział gdzie teraz jesteśmy, ani co się z nami dzieje. Wyłączyłem telefon i odłożyłem go na swoje, stałe miejsce. Wszyscy zwróceni byliśmy w stronę domu.
- Myślałem, że już nie wpadniecie.- usłyszałem za sobą chłodny głos Petera. Odwróciłem się, marszcząc brwi. Wyglądał na bardzo rozluźnionego, jakby dobrze się bawił. Na samą myśl o tym, że zaraz zacznie się walka przeszły mnie dreszcze. Scott spoglądał na niego, pełnym wyrzutem spojrzeniem, podobnie jak Cora. Allison natomiast mocniej zacisnęła swój łuk, szykując się do bitwy. Derek miał taką samą minę, jak wcześniej, co mnie wcale nie zdziwiło.
- Jesteś sam?- Scott zapytał niedowierzając, w jego głosie słychać było nutkę strachu.
- Czasem jesteś przezabawny McCall...- Peter zaśmiał się, po czym poprawił swoje rękawy.- Chłopcy- pstryknął palcami, a zaraz za jego plecami wyłoniło się z 10 silnych wilkołaków. Wstrzymałem oddech, widząc minę Derek'a. Nawet on bał się w takiej sytuacji. Jednak nadal staliśmy na przeciwko Petera, rzucając mu wrogie spojrzenia. Czułem jak moje mięśnie napinają się, a pięści ściskają się w w sobie, dusząc przy tym palce.
- Dlaczego to robisz?- zapytała Cora wpatrując się w Peter'a.
- Chcę być alphą...ale to pewnie wszyscy już wiecie.- w jego głosie był taki spokój, jakby właśnie mówił coś kasjerce przy kasie.- Żeby to zrobić...musiałem zabić parę osób, żeby byś silniejszy. Teraz zabiję ciebie.- wskazał palcem na Scott'a, który obrzucił go wrogim spojrzeniem. Wszystkie wilkołaki ruszyły w naszą stronę, zauważyłem jak jeden z nich atakuje Derek'a, a dwa następne Corę. A co ja miałem zrobić? Byłem...tylko człowiekiem. Spojrzałem na Lydię, która stała jak słup na środku pola walki. Podbiegłem do niej, chwytając ją za rękę. Pociągnąłem w stronę lasu, nakazując jej abyśmy się schowali.
- Co mamy zrobić? Oni ich zabiją!- Lydia była roztrzęsiona, zauważyłem jak po jej policzkach ciekną łzy. Peter właśnie teraz jęknął głośno, a zaraz potem oddał mocny cios Scott'owi.
- Nie możemy pozwolić, żeby Peter zabił ciebie i Scott'a.- powiedziałem ochrypłym głosem nadal trzymając dziewczynę.
- Poczekaj tutaj- powiedziałem, po czym poszedłem na sam tył domu. Wszedłem po drabinie, stałem już teraz na dachu rozglądając się za kominem. Kiedy go zauważyłem zszedłem po małym, ciemnych schodkach dla kominiarzy na sam dół. Zaświeciłem moją latarkę poszukując jednej rzeczy. Nagle zauważyłem, że duże lustro wisiało przy samych drzwiach. Obok niego zawieszony był duży wieszak, do powieszania kurtek. Odwiesiłem lustro ze ściany, ustawiając je przy samym przednim oknie. Poświeciłem latarką w jego stronę, przez co blask rozbłysnął się na oczy wszystkich wilkołaków Petera, które momentalnie zaczęły zakrywać oczy i wyć z bólu. Całe szczęście nasza grupa była odwrócona tyłem do domu i nie ucierpiała na moim pomyśle. Zadowolony z siebie, że mój plan wypalił postawiłem latarkę na parapecie, żeby cały czas świeciła na lustro. Sam natomiast wybiegłem z domu, wzrokiem szukając Lydii. Jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wbiegłem do lasu, biegnąc po wąskiej ścieżce i rozglądając się na boki. Z tyłu słyszałem jęki i wycia wilkołaków, a potem trzask rozbijanego szkła. Domyśliłem się, że wkurzone wilkołaki rozbiły szybę, a potem lustro. Biegłem przed siebie, potykając się o konary drzew. Nagle usłyszałem głośne strzały pistoletu, a potem świsty strzał przelatujące niedaleko mnie. Nie miałem czasu się odwracać, dysząc ciężko przystanąłem na chwilę.
- Aaaaaaaaaaaa!- usłyszałem krzyw Lydii, który rozniósł się po całym lesie. Jednak dokładnie wiedziałem skąd dochodzi, szybko skręciłem w prawo nadal biegnąc. "Lydia, wytrzymaj jeszcze..." mówiłem do siebie ciężko oddychając. Nadal słyszałem głośne strzały pistoletu, Argent..? Przeszło przez moją myśl, miałem nadzieję, że tak. Nagle zauważyłem jakieś dwa cienie, szarpiące się ze sobą. Podbiegłem do nich, widząc jak Peter szarpie Lydię.
- Puść ją!- krzyknąłem do niego, nakazując mu przestać. Peter zacisnął pazury na gardle Lydii.
- Nie zbliżaj się, albo ją zabiję.- wysapał. Stałem nieruchomo, wpatrując się w niego wrogim spojrzeniem.
- Co mam zrobić, żebyś ją puścił?- zapytałem ściszając głos do szeptu.
Jednak Peter nic nie odpowiedział, tylko szarpnął pazurami o gładkie ciało Lydii, śmiejąc się przy tym głośno.
- Nie!- krzyknąłem podbiegając do nich. W ostatniej chwili złapałem opadające ciało dziewczyny. Moje ręce natychmiast zrobiły się czerwone od krwi, miałem w rękach zdrętwiałe ciało rudowłosej, która pobladła na twarzy. Zauważyłem na szyi mocne zadrapanie, z którego sączyła się czerwona krew. Z moich polików spłynęły łzy, mocniej zacisnąłem w objęciach Lydię, czując jej skórzaną, zniszczoną kurtkę.
- Jest dobrze....- wyszeptała, po czym przymknęła oczy- Kocham cię.- dodała zaraz ochrypłym i zdyszanym głosem rozluźniając uścisk mojej dłoni.
- Ja też cię kocham...- powiedziałem składając na czole Lydii pojedynczy pocałunek. Zauważyłem jak po kolej wokół schodzą się inni. Jednak nie widziałem teraz nic poza nią... Lydia nie żyje.
----------------------------------------------------------------------------------
- Myślałem, że już nie wpadniecie.- usłyszałem za sobą chłodny głos Petera. Odwróciłem się, marszcząc brwi. Wyglądał na bardzo rozluźnionego, jakby dobrze się bawił. Na samą myśl o tym, że zaraz zacznie się walka przeszły mnie dreszcze. Scott spoglądał na niego, pełnym wyrzutem spojrzeniem, podobnie jak Cora. Allison natomiast mocniej zacisnęła swój łuk, szykując się do bitwy. Derek miał taką samą minę, jak wcześniej, co mnie wcale nie zdziwiło.
- Jesteś sam?- Scott zapytał niedowierzając, w jego głosie słychać było nutkę strachu.
- Czasem jesteś przezabawny McCall...- Peter zaśmiał się, po czym poprawił swoje rękawy.- Chłopcy- pstryknął palcami, a zaraz za jego plecami wyłoniło się z 10 silnych wilkołaków. Wstrzymałem oddech, widząc minę Derek'a. Nawet on bał się w takiej sytuacji. Jednak nadal staliśmy na przeciwko Petera, rzucając mu wrogie spojrzenia. Czułem jak moje mięśnie napinają się, a pięści ściskają się w w sobie, dusząc przy tym palce.
- Dlaczego to robisz?- zapytała Cora wpatrując się w Peter'a.
- Chcę być alphą...ale to pewnie wszyscy już wiecie.- w jego głosie był taki spokój, jakby właśnie mówił coś kasjerce przy kasie.- Żeby to zrobić...musiałem zabić parę osób, żeby byś silniejszy. Teraz zabiję ciebie.- wskazał palcem na Scott'a, który obrzucił go wrogim spojrzeniem. Wszystkie wilkołaki ruszyły w naszą stronę, zauważyłem jak jeden z nich atakuje Derek'a, a dwa następne Corę. A co ja miałem zrobić? Byłem...tylko człowiekiem. Spojrzałem na Lydię, która stała jak słup na środku pola walki. Podbiegłem do niej, chwytając ją za rękę. Pociągnąłem w stronę lasu, nakazując jej abyśmy się schowali.
- Co mamy zrobić? Oni ich zabiją!- Lydia była roztrzęsiona, zauważyłem jak po jej policzkach ciekną łzy. Peter właśnie teraz jęknął głośno, a zaraz potem oddał mocny cios Scott'owi.
- Nie możemy pozwolić, żeby Peter zabił ciebie i Scott'a.- powiedziałem ochrypłym głosem nadal trzymając dziewczynę.
- Poczekaj tutaj- powiedziałem, po czym poszedłem na sam tył domu. Wszedłem po drabinie, stałem już teraz na dachu rozglądając się za kominem. Kiedy go zauważyłem zszedłem po małym, ciemnych schodkach dla kominiarzy na sam dół. Zaświeciłem moją latarkę poszukując jednej rzeczy. Nagle zauważyłem, że duże lustro wisiało przy samych drzwiach. Obok niego zawieszony był duży wieszak, do powieszania kurtek. Odwiesiłem lustro ze ściany, ustawiając je przy samym przednim oknie. Poświeciłem latarką w jego stronę, przez co blask rozbłysnął się na oczy wszystkich wilkołaków Petera, które momentalnie zaczęły zakrywać oczy i wyć z bólu. Całe szczęście nasza grupa była odwrócona tyłem do domu i nie ucierpiała na moim pomyśle. Zadowolony z siebie, że mój plan wypalił postawiłem latarkę na parapecie, żeby cały czas świeciła na lustro. Sam natomiast wybiegłem z domu, wzrokiem szukając Lydii. Jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wbiegłem do lasu, biegnąc po wąskiej ścieżce i rozglądając się na boki. Z tyłu słyszałem jęki i wycia wilkołaków, a potem trzask rozbijanego szkła. Domyśliłem się, że wkurzone wilkołaki rozbiły szybę, a potem lustro. Biegłem przed siebie, potykając się o konary drzew. Nagle usłyszałem głośne strzały pistoletu, a potem świsty strzał przelatujące niedaleko mnie. Nie miałem czasu się odwracać, dysząc ciężko przystanąłem na chwilę.
- Aaaaaaaaaaaa!- usłyszałem krzyw Lydii, który rozniósł się po całym lesie. Jednak dokładnie wiedziałem skąd dochodzi, szybko skręciłem w prawo nadal biegnąc. "Lydia, wytrzymaj jeszcze..." mówiłem do siebie ciężko oddychając. Nadal słyszałem głośne strzały pistoletu, Argent..? Przeszło przez moją myśl, miałem nadzieję, że tak. Nagle zauważyłem jakieś dwa cienie, szarpiące się ze sobą. Podbiegłem do nich, widząc jak Peter szarpie Lydię.
- Puść ją!- krzyknąłem do niego, nakazując mu przestać. Peter zacisnął pazury na gardle Lydii.
- Nie zbliżaj się, albo ją zabiję.- wysapał. Stałem nieruchomo, wpatrując się w niego wrogim spojrzeniem.
- Co mam zrobić, żebyś ją puścił?- zapytałem ściszając głos do szeptu.
Jednak Peter nic nie odpowiedział, tylko szarpnął pazurami o gładkie ciało Lydii, śmiejąc się przy tym głośno.
- Nie!- krzyknąłem podbiegając do nich. W ostatniej chwili złapałem opadające ciało dziewczyny. Moje ręce natychmiast zrobiły się czerwone od krwi, miałem w rękach zdrętwiałe ciało rudowłosej, która pobladła na twarzy. Zauważyłem na szyi mocne zadrapanie, z którego sączyła się czerwona krew. Z moich polików spłynęły łzy, mocniej zacisnąłem w objęciach Lydię, czując jej skórzaną, zniszczoną kurtkę.
- Jest dobrze....- wyszeptała, po czym przymknęła oczy- Kocham cię.- dodała zaraz ochrypłym i zdyszanym głosem rozluźniając uścisk mojej dłoni.
- Ja też cię kocham...- powiedziałem składając na czole Lydii pojedynczy pocałunek. Zauważyłem jak po kolej wokół schodzą się inni. Jednak nie widziałem teraz nic poza nią... Lydia nie żyje.
----------------------------------------------------------------------------------
The end!
Co po niektórzy mają ochotę mnie rozszarpać gołymi rękoma zapewne. Skoro to ostatni rozdział, to chciałabym wam podziękować, ze wytrwaliście do samego końca <3 Naprawdę dziękuję wszystkim czytelnikom bloga, którzy dopingowali Stiles'a. To wy daliście mi chęci do dalszego pisania. Dlatego też oświadczam wam, że napiszę kolejny sezon. Mam nadzieję, że się cieszycie. Szczerze, kiedy zakładałam bloga nie myślałam, że będzie tutaj aż tyle miłych komentarzy. Zastanawiałam się, czy ktoś będzie chciał to czytać i komentować. Jednak, ku mojemu zdziwieniu znalazły się takie osoby ♥
Kolejne rozdziały powinny pojawić się za jakieś półtora tygodnia, zaczęłam już coś tam dziubać. .Chciałabym wam również powiedzieć, jak trudno było mi pisać z oczu chłopaka, skoro jestem dziewczyną . Jednak postanowiłam, że następny sezon również będzie pisany również w 1 os. l. poj.
A tak w trzech słowach, wypowiem się co do rozdziału. Mimo iż ostatni, nadal krótki. Czasem zadaję sobie pytanie, kiedy nauczę się lepiej rozbudowywać akcję? Znaczy, chodzi mi głównie o to, żeby akcje były dłuższe, a nie że postacie przeskakują z jednego do drugiego miejsca :3 Rozdział mi się podoba, chociaż myślałam, że będzie lepszy. Końcówka taka smutna :'( Przepraszam was! Naprawdę kocham tą dziewczynę i sama mam ochotę zabić się za to, że to zrobiłam! Jednak wicie, chciała byście mieli takie zaskoczenie na sam koniec. Mam jednak nadzieję, że nie znienawidzicie tego bloga za to co zrobiłam i dalej będziecie czytać te opowiadania ^_^
Jeszcze raz dziękuję, zapraszam do wyrażania swojej opinii :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)