Rozdział XII
Wszyscy zebraliśmy się przy szkole, tak jak było to zapowiedziane. Po raz pierwszy w życiu widziałem Lydię ubraną w taki sposób, najważniejsze co to adidasy na jej nogach. Biały top z jakimś napisem, a na to skórzana kurtka. Niżej miała ciemne legginsy. Wszyscy ubrani byli inaczej niż zwykle, założyli na siebie luźniejsze, sportowe ubrania, w których lepiej byłoby im uciekać oraz walczyć. Kurczowo zaciskałem w ręce moją latarkę, drugą podając Lydii. Spojrzałem na twarze wszystkich zebranych, z tego grona najbardziej wyluzowany zdawał się być Derek, chociaż pod jego koszulką dostrzec można było napięte mięśnie.
- Na pewno wszyscy chcą iść?- zapytał Scott, spoglądając na grupkę osób. Kiedy się zastanowić, byliśmy tylko głupimi nastolatkami, którym wydawało się, że mogą uratować świat. Staliśmy tam teraz z plecakami i latarkami w rękach, obserwując się z poważnymi minami. Wszyscy potakująco kiwnęli głowami, na znak, że są gotowi podjąć się zadania.
- To bardzo niebezpieczne, jeżeli nie chcecie...- zacząłem, ale Cora była szybka i przerwała mi w pół zdania.
- Na pewno wszyscy chcą iść?- zapytał Scott, spoglądając na grupkę osób. Kiedy się zastanowić, byliśmy tylko głupimi nastolatkami, którym wydawało się, że mogą uratować świat. Staliśmy tam teraz z plecakami i latarkami w rękach, obserwując się z poważnymi minami. Wszyscy potakująco kiwnęli głowami, na znak, że są gotowi podjąć się zadania.
- To bardzo niebezpieczne, jeżeli nie chcecie...- zacząłem, ale Cora była szybka i przerwała mi w pół zdania.
- Dosyć tego, nie mamy czasu- ponagliła nas - Skoro wszyscy chcecie się narażać, to idziemy wszyscy.- powiedziała bez żadnych wyrzutów. Czasem zastanawiałem się, czy ta dziewczyna ma chociaż trochę współczucia i potrzeby ochrony innych.
- Lydia, Malia, Cora i Derek pojadą z tobą, a ja ze Scott'em na motorze.- powiedziała Kira, patrząc na mój samochód. Wyjąłem z kieszeni kluczyki, otwierając jeep'a. Zauważyłem jak dziewczyny i Derek kolejno wsiadają do pojazdu. Wyjąłem z kieszeni komórkę, zauważyłem tam 3 nieodebrane połączenia od taty. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, ale nie mogłem teraz oddzwonić. Nie w tym momencie, ważniejsze było życie mojego przyjaciela. Szybko wsiadłem do samochodu ruszając zaraz za Scott'em. Byli teraz tylko parę metrów przed nami. Gdzie tak właściwie jedziemy? Przez głowę przeszło mi jedno nurtujące mnie ciągle pytanie. Jednak zaraz domyśliłem się, że chodzi tutaj o stary dom, w którym kiedyś uwięziono Argent'a. Spojrzałem na zegarek, była już 16:30. Na dworze było szaro, a słońce powoli zachodziło za horyzont. Po 10 minutach byliśmy na miejscu, wysiadłem z samochodu widząc przed sobą znaną mi już ścieżkę prowadzącą w głąb lasu.
- Jaki jest plan?- zapytała Malia. Wszyscy stanęliśmy teraz w małym kółku, tak jak przed meczem kiedy się naradzamy.
- Nie rozłączamy się...staramy się przeżyć.- Scott powiedział to spokojnym głosem, jednak wyczułem jego niepewność. Pozostali kiwnęli tylko głowami i ruszyli w stronę lasu, poszedłem zaraz za Lydią. Zauważyłem jak dziewczyna ma nieobecny wyraz twarzy. Chwyciłem od tyłu za jej rękę, po chwili poczułem jak dziewczyna ściska mnie mocniej. Idąc, rozglądałem się na boki, szukając jakiegoś cienia, jednak nic nie zauważyłem. Nagle dotarliśmy do znanego już nam wcześniej miejsca. Dom nadal wyglądał strasznie, tym razem łatwiej było dostrzec wszystko wokół, gdyż nie było jeszcze aż tak ciemno. Podszedłem bliżej, ale Scott zatrzymał mnie jednym ruchem ręki. Sam zaczął natomiast bardzo wolno iść w stronę domu. Nagle usłyszałem mój głośny dzwonek telefonu, widząc zdenerwowanie w oczach moich przyjaciół, szybko go wyciszyłem. "To mój tata..." pomyślałem, o tym jak musi się martwić. Żaden z naszych rodziców nie wiedział gdzie teraz jesteśmy, ani co się z nami dzieje. Wyłączyłem telefon i odłożyłem go na swoje, stałe miejsce. Wszyscy zwróceni byliśmy w stronę domu.
- Myślałem, że już nie wpadniecie.- usłyszałem za sobą chłodny głos Petera. Odwróciłem się, marszcząc brwi. Wyglądał na bardzo rozluźnionego, jakby dobrze się bawił. Na samą myśl o tym, że zaraz zacznie się walka przeszły mnie dreszcze. Scott spoglądał na niego, pełnym wyrzutem spojrzeniem, podobnie jak Cora. Allison natomiast mocniej zacisnęła swój łuk, szykując się do bitwy. Derek miał taką samą minę, jak wcześniej, co mnie wcale nie zdziwiło.
- Jesteś sam?- Scott zapytał niedowierzając, w jego głosie słychać było nutkę strachu.
- Czasem jesteś przezabawny McCall...- Peter zaśmiał się, po czym poprawił swoje rękawy.- Chłopcy- pstryknął palcami, a zaraz za jego plecami wyłoniło się z 10 silnych wilkołaków. Wstrzymałem oddech, widząc minę Derek'a. Nawet on bał się w takiej sytuacji. Jednak nadal staliśmy na przeciwko Petera, rzucając mu wrogie spojrzenia. Czułem jak moje mięśnie napinają się, a pięści ściskają się w w sobie, dusząc przy tym palce.
- Dlaczego to robisz?- zapytała Cora wpatrując się w Peter'a.
- Chcę być alphą...ale to pewnie wszyscy już wiecie.- w jego głosie był taki spokój, jakby właśnie mówił coś kasjerce przy kasie.- Żeby to zrobić...musiałem zabić parę osób, żeby byś silniejszy. Teraz zabiję ciebie.- wskazał palcem na Scott'a, który obrzucił go wrogim spojrzeniem. Wszystkie wilkołaki ruszyły w naszą stronę, zauważyłem jak jeden z nich atakuje Derek'a, a dwa następne Corę. A co ja miałem zrobić? Byłem...tylko człowiekiem. Spojrzałem na Lydię, która stała jak słup na środku pola walki. Podbiegłem do niej, chwytając ją za rękę. Pociągnąłem w stronę lasu, nakazując jej abyśmy się schowali.
- Co mamy zrobić? Oni ich zabiją!- Lydia była roztrzęsiona, zauważyłem jak po jej policzkach ciekną łzy. Peter właśnie teraz jęknął głośno, a zaraz potem oddał mocny cios Scott'owi.
- Nie możemy pozwolić, żeby Peter zabił ciebie i Scott'a.- powiedziałem ochrypłym głosem nadal trzymając dziewczynę.
- Poczekaj tutaj- powiedziałem, po czym poszedłem na sam tył domu. Wszedłem po drabinie, stałem już teraz na dachu rozglądając się za kominem. Kiedy go zauważyłem zszedłem po małym, ciemnych schodkach dla kominiarzy na sam dół. Zaświeciłem moją latarkę poszukując jednej rzeczy. Nagle zauważyłem, że duże lustro wisiało przy samych drzwiach. Obok niego zawieszony był duży wieszak, do powieszania kurtek. Odwiesiłem lustro ze ściany, ustawiając je przy samym przednim oknie. Poświeciłem latarką w jego stronę, przez co blask rozbłysnął się na oczy wszystkich wilkołaków Petera, które momentalnie zaczęły zakrywać oczy i wyć z bólu. Całe szczęście nasza grupa była odwrócona tyłem do domu i nie ucierpiała na moim pomyśle. Zadowolony z siebie, że mój plan wypalił postawiłem latarkę na parapecie, żeby cały czas świeciła na lustro. Sam natomiast wybiegłem z domu, wzrokiem szukając Lydii. Jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wbiegłem do lasu, biegnąc po wąskiej ścieżce i rozglądając się na boki. Z tyłu słyszałem jęki i wycia wilkołaków, a potem trzask rozbijanego szkła. Domyśliłem się, że wkurzone wilkołaki rozbiły szybę, a potem lustro. Biegłem przed siebie, potykając się o konary drzew. Nagle usłyszałem głośne strzały pistoletu, a potem świsty strzał przelatujące niedaleko mnie. Nie miałem czasu się odwracać, dysząc ciężko przystanąłem na chwilę.
- Aaaaaaaaaaaa!- usłyszałem krzyw Lydii, który rozniósł się po całym lesie. Jednak dokładnie wiedziałem skąd dochodzi, szybko skręciłem w prawo nadal biegnąc. "Lydia, wytrzymaj jeszcze..." mówiłem do siebie ciężko oddychając. Nadal słyszałem głośne strzały pistoletu, Argent..? Przeszło przez moją myśl, miałem nadzieję, że tak. Nagle zauważyłem jakieś dwa cienie, szarpiące się ze sobą. Podbiegłem do nich, widząc jak Peter szarpie Lydię.
- Puść ją!- krzyknąłem do niego, nakazując mu przestać. Peter zacisnął pazury na gardle Lydii.
- Nie zbliżaj się, albo ją zabiję.- wysapał. Stałem nieruchomo, wpatrując się w niego wrogim spojrzeniem.
- Co mam zrobić, żebyś ją puścił?- zapytałem ściszając głos do szeptu.
Jednak Peter nic nie odpowiedział, tylko szarpnął pazurami o gładkie ciało Lydii, śmiejąc się przy tym głośno.
- Nie!- krzyknąłem podbiegając do nich. W ostatniej chwili złapałem opadające ciało dziewczyny. Moje ręce natychmiast zrobiły się czerwone od krwi, miałem w rękach zdrętwiałe ciało rudowłosej, która pobladła na twarzy. Zauważyłem na szyi mocne zadrapanie, z którego sączyła się czerwona krew. Z moich polików spłynęły łzy, mocniej zacisnąłem w objęciach Lydię, czując jej skórzaną, zniszczoną kurtkę.
- Jest dobrze....- wyszeptała, po czym przymknęła oczy- Kocham cię.- dodała zaraz ochrypłym i zdyszanym głosem rozluźniając uścisk mojej dłoni.
- Ja też cię kocham...- powiedziałem składając na czole Lydii pojedynczy pocałunek. Zauważyłem jak po kolej wokół schodzą się inni. Jednak nie widziałem teraz nic poza nią... Lydia nie żyje.
----------------------------------------------------------------------------------
- Myślałem, że już nie wpadniecie.- usłyszałem za sobą chłodny głos Petera. Odwróciłem się, marszcząc brwi. Wyglądał na bardzo rozluźnionego, jakby dobrze się bawił. Na samą myśl o tym, że zaraz zacznie się walka przeszły mnie dreszcze. Scott spoglądał na niego, pełnym wyrzutem spojrzeniem, podobnie jak Cora. Allison natomiast mocniej zacisnęła swój łuk, szykując się do bitwy. Derek miał taką samą minę, jak wcześniej, co mnie wcale nie zdziwiło.
- Jesteś sam?- Scott zapytał niedowierzając, w jego głosie słychać było nutkę strachu.
- Czasem jesteś przezabawny McCall...- Peter zaśmiał się, po czym poprawił swoje rękawy.- Chłopcy- pstryknął palcami, a zaraz za jego plecami wyłoniło się z 10 silnych wilkołaków. Wstrzymałem oddech, widząc minę Derek'a. Nawet on bał się w takiej sytuacji. Jednak nadal staliśmy na przeciwko Petera, rzucając mu wrogie spojrzenia. Czułem jak moje mięśnie napinają się, a pięści ściskają się w w sobie, dusząc przy tym palce.
- Dlaczego to robisz?- zapytała Cora wpatrując się w Peter'a.
- Chcę być alphą...ale to pewnie wszyscy już wiecie.- w jego głosie był taki spokój, jakby właśnie mówił coś kasjerce przy kasie.- Żeby to zrobić...musiałem zabić parę osób, żeby byś silniejszy. Teraz zabiję ciebie.- wskazał palcem na Scott'a, który obrzucił go wrogim spojrzeniem. Wszystkie wilkołaki ruszyły w naszą stronę, zauważyłem jak jeden z nich atakuje Derek'a, a dwa następne Corę. A co ja miałem zrobić? Byłem...tylko człowiekiem. Spojrzałem na Lydię, która stała jak słup na środku pola walki. Podbiegłem do niej, chwytając ją za rękę. Pociągnąłem w stronę lasu, nakazując jej abyśmy się schowali.
- Co mamy zrobić? Oni ich zabiją!- Lydia była roztrzęsiona, zauważyłem jak po jej policzkach ciekną łzy. Peter właśnie teraz jęknął głośno, a zaraz potem oddał mocny cios Scott'owi.
- Nie możemy pozwolić, żeby Peter zabił ciebie i Scott'a.- powiedziałem ochrypłym głosem nadal trzymając dziewczynę.
- Poczekaj tutaj- powiedziałem, po czym poszedłem na sam tył domu. Wszedłem po drabinie, stałem już teraz na dachu rozglądając się za kominem. Kiedy go zauważyłem zszedłem po małym, ciemnych schodkach dla kominiarzy na sam dół. Zaświeciłem moją latarkę poszukując jednej rzeczy. Nagle zauważyłem, że duże lustro wisiało przy samych drzwiach. Obok niego zawieszony był duży wieszak, do powieszania kurtek. Odwiesiłem lustro ze ściany, ustawiając je przy samym przednim oknie. Poświeciłem latarką w jego stronę, przez co blask rozbłysnął się na oczy wszystkich wilkołaków Petera, które momentalnie zaczęły zakrywać oczy i wyć z bólu. Całe szczęście nasza grupa była odwrócona tyłem do domu i nie ucierpiała na moim pomyśle. Zadowolony z siebie, że mój plan wypalił postawiłem latarkę na parapecie, żeby cały czas świeciła na lustro. Sam natomiast wybiegłem z domu, wzrokiem szukając Lydii. Jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wbiegłem do lasu, biegnąc po wąskiej ścieżce i rozglądając się na boki. Z tyłu słyszałem jęki i wycia wilkołaków, a potem trzask rozbijanego szkła. Domyśliłem się, że wkurzone wilkołaki rozbiły szybę, a potem lustro. Biegłem przed siebie, potykając się o konary drzew. Nagle usłyszałem głośne strzały pistoletu, a potem świsty strzał przelatujące niedaleko mnie. Nie miałem czasu się odwracać, dysząc ciężko przystanąłem na chwilę.
- Aaaaaaaaaaaa!- usłyszałem krzyw Lydii, który rozniósł się po całym lesie. Jednak dokładnie wiedziałem skąd dochodzi, szybko skręciłem w prawo nadal biegnąc. "Lydia, wytrzymaj jeszcze..." mówiłem do siebie ciężko oddychając. Nadal słyszałem głośne strzały pistoletu, Argent..? Przeszło przez moją myśl, miałem nadzieję, że tak. Nagle zauważyłem jakieś dwa cienie, szarpiące się ze sobą. Podbiegłem do nich, widząc jak Peter szarpie Lydię.
- Puść ją!- krzyknąłem do niego, nakazując mu przestać. Peter zacisnął pazury na gardle Lydii.
- Nie zbliżaj się, albo ją zabiję.- wysapał. Stałem nieruchomo, wpatrując się w niego wrogim spojrzeniem.
- Co mam zrobić, żebyś ją puścił?- zapytałem ściszając głos do szeptu.
Jednak Peter nic nie odpowiedział, tylko szarpnął pazurami o gładkie ciało Lydii, śmiejąc się przy tym głośno.
- Nie!- krzyknąłem podbiegając do nich. W ostatniej chwili złapałem opadające ciało dziewczyny. Moje ręce natychmiast zrobiły się czerwone od krwi, miałem w rękach zdrętwiałe ciało rudowłosej, która pobladła na twarzy. Zauważyłem na szyi mocne zadrapanie, z którego sączyła się czerwona krew. Z moich polików spłynęły łzy, mocniej zacisnąłem w objęciach Lydię, czując jej skórzaną, zniszczoną kurtkę.
- Jest dobrze....- wyszeptała, po czym przymknęła oczy- Kocham cię.- dodała zaraz ochrypłym i zdyszanym głosem rozluźniając uścisk mojej dłoni.
- Ja też cię kocham...- powiedziałem składając na czole Lydii pojedynczy pocałunek. Zauważyłem jak po kolej wokół schodzą się inni. Jednak nie widziałem teraz nic poza nią... Lydia nie żyje.
----------------------------------------------------------------------------------
The end!
Co po niektórzy mają ochotę mnie rozszarpać gołymi rękoma zapewne. Skoro to ostatni rozdział, to chciałabym wam podziękować, ze wytrwaliście do samego końca <3 Naprawdę dziękuję wszystkim czytelnikom bloga, którzy dopingowali Stiles'a. To wy daliście mi chęci do dalszego pisania. Dlatego też oświadczam wam, że napiszę kolejny sezon. Mam nadzieję, że się cieszycie. Szczerze, kiedy zakładałam bloga nie myślałam, że będzie tutaj aż tyle miłych komentarzy. Zastanawiałam się, czy ktoś będzie chciał to czytać i komentować. Jednak, ku mojemu zdziwieniu znalazły się takie osoby ♥
Kolejne rozdziały powinny pojawić się za jakieś półtora tygodnia, zaczęłam już coś tam dziubać. .Chciałabym wam również powiedzieć, jak trudno było mi pisać z oczu chłopaka, skoro jestem dziewczyną . Jednak postanowiłam, że następny sezon również będzie pisany również w 1 os. l. poj.
A tak w trzech słowach, wypowiem się co do rozdziału. Mimo iż ostatni, nadal krótki. Czasem zadaję sobie pytanie, kiedy nauczę się lepiej rozbudowywać akcję? Znaczy, chodzi mi głównie o to, żeby akcje były dłuższe, a nie że postacie przeskakują z jednego do drugiego miejsca :3 Rozdział mi się podoba, chociaż myślałam, że będzie lepszy. Końcówka taka smutna :'( Przepraszam was! Naprawdę kocham tą dziewczynę i sama mam ochotę zabić się za to, że to zrobiłam! Jednak wicie, chciała byście mieli takie zaskoczenie na sam koniec. Mam jednak nadzieję, że nie znienawidzicie tego bloga za to co zrobiłam i dalej będziecie czytać te opowiadania ^_^
Jeszcze raz dziękuję, zapraszam do wyrażania swojej opinii :D
.
OdpowiedzUsuń.
.
.
.
Módl się, żebym w życiu nie dostała Twojego adresu. Zabiję Cię. Ja wiem, że pod ostatnim rozdziałem napisałam "Proszem powiedz, że ktoś umrze, proszem! Ja tak lubię, kiedy umierają *v*", ale tym... ZABIŁAŚ. MOJE. SERCE. Czy mogę tu skończyć komentarz, bo nie wiem, co napisać? I na prawdę, miałam tak wiele pomysłów, na to kogo mogę zabić u siebie w opowiadaniu, ale to... Nawet jeśli Lydia zmartwychwstanie, moje serce tego nie zrobi. I nawet się nie waż robić tu teraz Stiles/Cora love story... BO. CHYBA. KUŹWA. UMRĘ. I'm done here. Koniec. Kropka. Nic do dodania.
Z sercem osuwającym się w czarną otchłań
~ Arawis z keep-ya-far.blogspot.com
Przeżyjesz :D
UsuńA tak na serio...to Lydia raczej nie zmartchwywstanie XD A love story Cora/Stiles byc może...być może....