czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział X

W poprzedniej części...
- Argent żyje.
- W takim razie idziemy go szukać.
-Nie będzie tak łatwo go odebrać. Peter go uwięził.
Schowaliśmy się za jednym z większych drzew, które stało natomiast blisko dosyć wysokiego krzaku.
- Może przez komin?
- Miguel? Co ty tutaj robisz?
 Zauważyłam jak Scott'a i Corę zaatakowały jakieś wilkołaki.
- Musimy pomóc Scott'owi i Corze...tam jest wyjście.
- Będziesz siedział tak cicho, już do końca życia?- Miguel zdawał się być obrażony.
- To co widziałeś, może wydawać ci się...dziwne.- zacząłem.
- Scott, jest wilkołakiem


Rozdział X
Obudziłem się, nawet nie wiedząc kiedy się położyłem. Co dzisiaj? Piątek, pomyślałem, po czym wygramoliłem się z łóżka. Leniwie spojrzałem na zegarek, ustawiony na szafce nocnej. 8:00, wszystko wskazywało na to, że jestem spóźniony. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej koszulkę i jeansy. Od razu włożyłem na siebie świeże ubrania, zauważyłem, że całą noc spałem w tych wczorajszych. Były brudne od ziemi, i od jakiegoś czarnego pyłu. Przypomniało mi się, jak schodziłem w kominie, żeby uratować Argenta. Chwyciłem za mój plecak i zbiegłem po schodach na dół, w jadalni siedział mój tata.
- Chcesz kanapkę?- zapytał pokazując talerz na środku stołu.
- Jestem spóźniony.- odparłem i miałem już wychodzić.- ale kanapki sobie nie odmówię.- odparłem szybko, wróciłem się i chwyciłem za jedną z nich. Nie minęły dwie sekundy, a kanapka znajdowała się już w moim żołądku. - Miguel poszedł do szkoły?- zapytałem zdziwiony faktem, że nie obudził mnie ranem.
- Źle się czuje.- odpowiedział mój tata, ze zmartwioną miną. Czyżby po tym wszystkim, co wczoraj zobaczył zrobiło mu się niedobrze? Jednak nie miałem czasu o tym myśleć, wybiegłem z domu, czując orzeźwiający powiew wiatru. W poszukiwaniu kluczyka od samochodu, zauważyłam Lydię, która stoi obok uliczki.Szczerze zdziwił mnie jej widok, tutaj, rano.  Podeszła do mnie, nakazując wsiąść do samochodu. Wyłożyłem kluczyki otwierając pojazd i wsiadając na miejsce kierowcy.
- Chyba musimy porozmawiać...- dziewczyna spojrzała prosto przed siebie. Nie mogłem wyczuć, czy czuje zdenerwowanie, czy może jest wesoła? Jednak w jej oczach zauważyłem odrobinkę strachu, którą bardzo dobrze przykrywała swoim nieokreślonym wyrazem twarzy. Lydia spojrzała na swoje paznokcie, przyglądając im się uważnie. Zaraz potem spojrzała mi prosto w oczy, oczekując ode mnie odpowiedzi. Siedziałem na fotelu, czując narastający we mnie strach. "Tylko nie panikuj" powtarzałem sobie w myślach, przypominając sobie mój pocałunek z Lydią. Zawsze kiedy ją zauważałem wydawała się lśnić blaskiem, była taka idealna. Ostatnio coraz lepiej mi się z nią rozmawiało, od czasu kiedy odkryła kim tak naprawdę jest Scott i ona sama. Czasem wydawało mi się, że przez ten pocałunek wszystko zniszczyłem, naszą przyjaźń. Dziewczyna dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nie chce ze mną być, a ja nadal próbowałem wszystkiego, żeby tylko z nią byc.
- Ten pocałunek...- zaczęła trochę ochrypłym głosem.- Stiles czemu mi nie mówiłeś?- odparła już bardziej zdecydowanie.- Wiem...że podobałam ci się ale myślałam, że to ci już przeszło.- kontynuowała dziewczyna. Siedziałem na miejscu, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Głośno przełknąłem ślinę, zastanawiając się nad tym co czuję. Emocje, które teraz odczuwałem nie można było ich opisać. Kłębiły się w mojej głowie, a następnie wszystkie wyparowały i zostawała tylko pustka.
- Lydia...ja...jeżeli cię uraziłem, to przepraszam. -odparłem trochę zmieszany całym zajściem. Jeszcze niedawno usłyszałem od Lydii, że chcę abyśmy się tylko przyjaźnili.
- Nie uraziłeś, to było całkiem...- szukała właściwych słów.- miłe.- odparła w końcu, niespokojnie wiercąc się na fotelu. "Lydia uważała, że nasz pocałunek był...miły?" nie mogłem uwierzyć, że słowa wypowiedziane przez dziewczynę były prawdziwe. Wszystko stało się tak szybko, najgorsze było to, ze nie bardzo wiedziałem co teraz mam zrobić. Siedzieć tam i uśmiechać się do niej, czy po prostu przytulić ją i pocałować? Jednak zanim się odwróciłem, dziewczyna przyciągnęła mnie do siebie i złożyła na moich ustach przyjemny pocałunek. Zaraz potem stawał się intensywniejszy, czułem jak jej warki lekko muskały moje. Nasze przyspieszone oddechy równały się w jedność, moje ręce otuliły Lydię w pasie, przyciągając ją do siebie. Potem wplotłem ręce w jej rude, grube włosy nie przestając jej całować. Mój łokieć niechcący przycisnął klakson. Pod jego głośnym dźwiękiem odskoczyliśmy od siebie przestraszenie. Jednak po chwili znów przyciągnąłem dziewczynę do siebie.
------------------------------------------------------------------------------------
- Całowaliście się?- głos Scotta wydawał się być rozbawiony. Kiedy zauważył moją minę, zmienił minę na poważniejszą.- No to chyba...dobrze, co nie?- rzucił bez przejęcia.
- No tak...ale nie wiem, czy teraz jest moją dziewczyną?- zapytałem akcentując ostatnie słowo. Cały czas nie mogłem wybić sobie z głowy naszej przygody w samochodzie. Byłem ze Scott'em w drodze na trening la'crossa. Miałem na sobie strój naszej drużyny, a w ręku trzymałem kij.
- Skoro się całowaliście...to raczej tak.- odparł, patrząc prosto przed siebie. Zastanawiałem się nad czym on myśli, może o Allison? Ciekawe jak im się teraz układało? Po tym jak znaleźliśmy Argent'a całego i zdrowego, Allison musiała być przeszczęśliwa.
- A co z tobą i Ali?- zmieniłem temat, widząc jak inni gracze biegną na rozgrzewkę.
- Odkąd znaleźliśmy jej ojca...jest naprawdę szczęśliwa.- odparł uśmiechając się, jakby przypomniał sobie roześmianą twarz dziewczyny. Nagle rozległ się głośny gwizdek trenera, który wyglądał na wściekłego- czyli jak zawsze. Miał na sobie jakąś koszulkę i czarne dresowe spodnie, do tego adidasy i gwizdek zawieszony na szyi. Roześmiałem się na jego widok, jednak wbił on we mnie gniewne spojrzenie.
- Stilinski! Na ziemię i 50 pompek!- rozkazał.
- Ale ja nic nie zrobiłem...- odparłem jak małe dziecko.Kiedy trener wbił we mnie jeszcze bardziej gromki wzrok położyłem się na ziemi, podpierając rękoma. Zacząłem robić pompki. Ciężko to ćwiczenie nazwać tym czym miało być, jednak musiałem odbyć swoją karę. Kątem oka spoglądałem na biegających wokół graczy.
Po 10 minutach rozgrzewka dobiegła końca. "Wreszcie..." pomyślałem i podbiegłem do Scott'a, który wydawał się być mało zmęczony ćwiczeniami.
- Skoro Peter mordował ludzi...musimy go teraz znaleźć.- powiedział ściszonym głosem, wpatrując się w trybuny.
- Jak chcesz to zrobić?- zapytałem, przypominając sobie słowa Petera "Nikt z was nie pokrzyżuje mojego planu! Nikt"- O jaki plan do cholery mu chodziło?- zapytałem lekko zirytowany.
- Ostatnio rozmawiałem z Deatonem. - zaczął zdenerwowany Scott.- Pamiętasz jak Peter powiedział, że chce być swoją wcześniejszą postacią?- zapytał, a ja tylko kiwnąłem głową,- Peter chce być Alphą... nie wiem dokładnie jak to zrobi, ale zabija dlatego, że chce być silniejszy. Chcę mieć większą moc. - dokończył mrużąc oczy, jakby słońce go raziło.
- A co Deaton powiedział?- zapytałem spoglądając na przyjaciela.
- Będzie musiał mnie zabić, żeby nim zostać.- dokończył. Nagle w moich uszach rozbrzmiał głośny gwizdek trenera. Zasłoniłem ręką uszy, nadal nie mogąc pozbierać się po tym, co powiedział Scott. Peter będzie go musiał zabić, żeby sam stać się alphą. Te słowa dźwięczały w mojej głowie, teraz nie mogłem nic innego usłyszeć. Ktoś chciał zabić mojego najlepszego przyjaciela, to nie możliwe.
-----------------------------------------------------------------------------------
Przez resztę dnia nie zauważyłem Lydii, z jednej strony cieszyłem się, a z drugiej miałem ochotę z nią porozmawiać. Stałem teraz na korytarzu szkolnym, przygotowany na ostatnią dzisiejszą lekcję. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, modląc się aby znajdowała się w nim wiadomość od rudowłosej.
- Cześć.- z zamyśleń wyrwała mnie Cora, dziewczyna miała ze sobą swój plecak, a w ręce trzymała parę książek.
- Twoje oczy...- powiedziałem rozglądając się, czy nikt jej nie zauważył. Zakryłem jej głowę ręką, schylając ją jednocześnie. Szybkim krokiem ruszyłem z nią w stronę szatni. Nikogo tutaj nie było o tej godzinie, więc Cora mogła się wyprostować.
- Długo się już świecą?- zapytała zdenerwowana dziewczyna.
- Nie wiem...przecież nie widziałem cię wcześniej.- odpowiedziałem. Cora westchnęła, po czym zamknęła powieki skupiając się na czymś. Po chwili otworzyła je, znów miały normalny niebieski kolor.
- Co się stało?- zapytałem spoglądając na nią.
- Nie wiem...denerwuje się. Nie mogę uwierzyć, że to Peter.- powiedziała łamiącym się głosem. W końcu była to jej jedyna rodzina, nie licząc Derek'a. Mimo, iż kiedyś zrobił coś złego, wszyscy zdążyliśmy mu przebaczyć. Sam nawet polubiłem tego gościa, ale nigdy w pełni bym mu nie zaufał.
- Nikt nie może...-powiedziałem łagodnym głosem, chwytając Corę za rękę. Zauważyłem jak po jej policzku cieknie pojedyncza łza.
- Musimy go znaleźć.- powiedziała stanowczo, ocierając ją ręką.
- To będzie trudne...słuchaj. Musisz przestać się tak zadręczać.- powiedziałem w końcu stanowczym głosem. Chciałbym w jakiś sposób dotrzeć do tej dziewczyny...pomóc jej. Ostatnio przeszła naprawdę ciężkie chwile.
- To nie takie proste. A właśnie... Scott kazał mi coś ci przekazać.- powiedziała ściszonym głosem, jakby to była ważna tajemnica.- Kolejne ciało zamordowane...



Nie bijcie za krótki rozdział! Jestem chora i jedyne czego chcę to leżeć w łóżku. Jednak nie chciałam was zawieść, i jak co tydzień rozdział się pojawił c: Hm...co mogę powiedzieć? Ta...rozdzialik niezbyt ciekawy. Jedyne co mi się w nim podoba to oczywiście pocałunek <taki namiętny> XD Eh...sama nie wiem co mi tam siedzi w tej głowie, ale na pewno nic mądrego. Kurczę aż sama ostatnio byłam zdziwiona jak dostałam 4 za sprawdzian z niemieckiego o.O No to ten...zapraszam jeszcze na drugiego bloga o wilkołaczkach ^_^ 
Jak by ktoś chciał poczytać, czy coś... 

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział IX

Spoglądałem nerwowo na Corę, oczekując od niej najgorszych słów.
- Zmusili mnie do tego...- powiedziała ochrypłym głosem. Nagle poczułem dziwne drżenie w mojej kieszeni, wyjąłem z niej telefon "Scott", to właśnie jego numer wyświetlił mi się na ekranie. Zerknąłem na dziewczynę, która wyglądała na smutną.  Porozumiewawczym spojrzeniem, dałem jej znać, że odbiorę.
- Halo?- odezwałem się do słuchawki.
- Ściemnia się, chyba musimy już iść.- przypomniał mi Scott.
- Zaraz przyjadę.- powiedziałem, zaraz potem odłożyłem telefon i zamieniłem się w słuch. Ręce Cory lekko drżały, dziewczyna wbiła wzrok w ziemię, jakby przypomniała sobie wszystko co robiła w noc ugryzienia Lucy.
- Stiles...- zaczęła powoli, nadal nie spoglądając w moje oczy. Poruszyłem się niespokojnie na kanapie, byłem bardzo zniecierpliwiony, więc zacząłem obgryzać paznokcie. Były i tak już krótko ścięte, więc sprawiało mi to ból. Nie zważając na krew, która pociekła z jednego palca, nadal oczekiwałem bardzo rozwiniętej wypowiedzi od Cory.- Argent żyje.- powiedziała to tak cicho, jakby zaraz miała całkowicie szeptać. Otworzyłem usta, odebrało mi mowę. "Jak?" "Był pogrzeb..." "On...umarł, wszyscy tak myśleli". Kolejne myśli nasuwały się do mojej głowy w obrotnym tempie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej razem z Corą pojechałem do mojego domu, gdzie czekał Scott. Nadal siedział na mojej kanapie, lekko zgarbiony, wpatrywał się w jasny ekran od laptopa. Słysząc nasze kroki, odwrócił się w naszą stronę wpatrując się w Corę. Byłem tak szczęśliwy! Wiedziałem, ze ta wiadomość ucieszy mojego przyjaciela, Allison pewnie też.
- Scott, Argent żyje.- powiedziała cicho Cora. Spojrzałem na alphę, był tak samo zaskoczony jak ja. Mocno rozszerzone usta oraz oczy, zdziwiony, ale jednak wesoły wzrok.- Gdzie jest?! -Powiedzieliście Allison?- dopytywał chłopak doznając "szału szczęścia". Pokręciłem przecząco głową, zauważyłem jak Scott wstaje, wyjmuje latarkę z szuflady i rzuca mi ją prosto w ręce. Złapałem ją bez trudu, patrząc na chłopaka.
- W takim razie idziemy go szukać.- powiedział. Zerwaliśmy się z miejsca, uradowani całą sytuacją. Wychodziliśmy właśnie z pokoju, kiedy usłyszeliśmy głośny głos.
- Czekajcie!- Cora chciała nas zatrzymać. Odwróciliśmy się w jej stronę, stała trochę zdenerwowana. Jednak spoglądała tylko na nasze uradowane twarze.- Nie będzie tak łatwo go odebrać. Peter go uwięził.- powiedziała prawie, że niedosłyszalnie. Otworzyłem usta, zdziwiony informacją. Przez najbliższy okres czasu, myślałem, że Peter może być już nawet martwy. Okazuje się natomiast, że to on jest tym zabójcą? Pomyślałem o tych 3 osobach, które zostały zamordowane. W tak okrutny sposób, pomyślałem też o moim tacie, który cały ten czas głowił się nad tym kto kryje się pod tą osobą. Peter...pomyślałem, przypominając sobie jego chytry uśmieszek. Wszystko zaplanował, wymusił na nas abyśmy myśleli, że jego też porwali, a co gorsza zamordowali. Ale po co mu te wszystkie osoby? Dlaczego je zabija? I na co był mu ojciec Allison? Spojrzałem jeszcze raz na Corę, które nie potrafiła ruszyć się z miejsca, potem zerknąłem na Scott'a, który nerwowo sprawdził, która jest godzina. Wciągnąłem na siebie kurtkę i wyszedłem z pokoju, pozostali ruszyli w moją stronę. Wyszedłem z domu czując zimny powiew wiatru, jednak nie miałem czasu, aby zapiąć kurtkę. Od razu sięgnąłem do prawej kieszeni po kluczyki od samochodu, wsiadłem do jeep'a i odpaliłem. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi po drugiej stronie. Scott i Cora byli już w środku. Parę razy okręciłem kierwnicę wycofując, potem szybko ruszyłem naprzód. Jechałem teraz tylko i wyłącznie za wskazówkami, które dawała mi Cora  "Skręć w prawo, teraz prosto...i w lewo". Moje ręce były tak samo zdenerwowane jak ja, więc drżały lekko położone na kierownicy samochodu. Przypomniał mi się mój ostatni atak paniki, i wypadek. Szybko jednak odgoniłem te złe myśli od siebie i chyba po raz setny skręciłem w prawo. Nagle usłyszałem te dwa słowa, które chciałem słyszeć już od początku tej wyprawy. "Zatrzymaj się". Nacisnąłem hamulec, po czym wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Schowałem je do prawej kieszeni, żeby potem nie szukać ich gdzieś indziej. Wysiadłem z jeep'a czekając aż reszta też to zrobi. Znajdowaliśmy się na ciemnym pustkowiu, wokół nas rozpościerał się ogromny las. Było w nim mnóstwo krzewów, co mogło pogorszyć naszą sytuację. Zaświeciłem latarkę, kierując ją na wąską dróżkę wiodącą prosto do lasu.
- Resztę drogi musimy przejść na pieszo.- oświadczyła Cora, ruszając w głąb. Droga była dosyć długa, nie było widać niczego innego, poza drzewami. Parę razy prawie się przewróciłem o wystający konar od drzewa. Za każdym razem słyszałem ciche parsknięcie Cory. Latarka dawała dosyć mało światła, żeby widać było dokładnie co znajduje się na ziemi. Nie zważając na zimno, podałem swoją kurtkę dziewczynie. Zauważyłem, że strasznie trzęsie się idąc za mną. Nie miała na sobie nic, oprócz cienkiej bluzki. Chętnie przyjęła moją kurtkę, od razu wciągnęła ją na swoje ręce. Nagle Scott się zatrzymał, staliśmy teraz pośrodku lasu. Przed nami stał opuszczony dom, duże drewniane schody prowadzące do drzwi wejściowych były bardzo zniszczone. Okna pozabijano deskami, więc nie było widać co jest w środku. Ściany pokryte były pleśnią, oraz gdzieniegdzie pozostałości farby.
- Słuchajcie, w środku jest Peter, który pilnuje Argenta- Cora ściszyła głos do szeptu. Schowaliśmy się za jednym z większych drzew, które stało natomiast blisko dosyć wysokiego krzaku. Dzięki temu, nikt nie mógł by nas dojrzeć w tych ciemnościach. Widząc spojrzenie Cory szybko wyłączyłem latarkę robiąc głupi uśmiech.- Musimy wejść do środka, ale nie możemy tego zrobić przez drzwi.- mówiła wskazując na wielkie wejście.
- Może przez komin?- zapytałem, wyciągnąłem rękę ku górze, żeby wskazać na miejsca na dachu.
- Komin...głupszego pomysłu nie miałeś?- powiedziała oschłym tonem dziewczyna, spuszczając swoje włosy, które poleciały na jej ramiona. Szybko jednak zgarnęła je z powrotem za swoje plecy.
- To wcale nie jest aż takie głupie.- Scott po raz pierwszy się odezwał. Spojrzałem zaskoczony na chłopaka, nie myślałem, że ktoś zgodzi się z tak głupim planem. Jednak alpha wyglądał na bardzo poważnego. Chwilę później staliśmy już bardzo blisko bocznej ściany domu, wpatrując się w górę. Zastanawiałem się jak tam wejdziemy, moje przemyślenia przerwał cichy szelest dochodzący z głębi lasu. Wstrzymałem oddech, słysząc jak kroki robią się coraz głośniejsze. Wpatrywałem się w ciemność, jednak ktoś szarpnął mnie za ramię. Zrozumiałem, ze to Scott, który chce żeby schował się za drzewem. Gałęzie jednego z krzaków bardzo nieprzyjemnie kuły moje ciało, jednak cały czas wpatrywałem się w nadejście nieproszonego gościa. Zauważyłem cień i niespokojnie poruszyłem się na swoim miejscu. Wstrzymałem oddech, nadal patrząc prosto na ciemną postać. Kiedy jego twarzy wyłoniła się zza krzaków i drzew podbiegłem do niego z oburzoną miną.
- Miguel? Co ty tutaj robisz?- wyszeptałem głośno. Starałem zachować spokój, tak aby nikt nas nie usłyszał. Zauważyłem, jak zza drzew wychodzi też Cora i Scott.
- Poszedłem z wami....co wy do cholery robicie w nocy, w środku lasu?- również szeptał. - I dlaczego szeptamy?- dodał po chwili zastanowienia. Spoglądałem na niego, wbijając w niego morderczy wzrok.
- Śledzisz mnie?!- powiedziałem to chyba zbyt głośno. Usłyszeliśmy głośne trzaśnięcie otwieranych drzwi. Pociągnąłem Miguela za rękę, i wbiegłem razem z nim za dom. Zauważyłam jak Scott'a i Corę zaatakowały jakieś wilkołaki. Cała akcja toczyła się w obrotnym tempie. W ciemnościach, nie można było dostrzec, kto wygrywa, a kto...nie. Zauważyłem tylko wystraszoną twarz Miguela, który się nie ruszał. Siedział skulony, wpatrując się w walkę, którą ledwie dostrzegał. Macałem teraz po trawie, szukając latarki. "Upuściłem ją..." przypomniało mi się, to stało się wtedy kiedy Scott mocno szarpnął za moje ramię. Teraz pewnie leżała gdzieś w polu bitwy. Zauważyłem coś opierającego się o ścianę domu, podszedłem bliżej wskazując ręką, żeby Miguel został na miejscu.
- To drabina..- powiedziałem do siebie, uśmiechając się. Wróciłem do Miguela, nachyliłem się przed nim i wyszeptałem do niego kilka słów.- Słuchaj...nie ruszaj się stąd okej? Gdyby ktoś tutaj szedł skryj się w lesie i nic nie mów.- Miguel zdawał się, że rozumie każde moje słowo. Patrzył tylko wystraszoną miną w moją stronę. Podbiegłem po cichu do drabiny, opartej o dom. Wszedłem kilka stopni wyżej, wpatrując się czy nikt mnie nie widzi. Całe szczęście wszyscy zajęci byli walką. Teraz stałem już na dachu, szybkim ruchem schyliłem się. Podszedłem do komina, na szczęście do samego dołu prowadziła mała drabinka zrobiona specjalnie dla kominiarzy. Wcisnąłem się w małą ciemną dziurę i zacząłem schodzić w dół. Znajdowałem się w ciemnym pomieszczeniu, byłem tutaj sam. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Argent'a. Na środku pokoju, znajdowało się krzesło, obrzucone jakąś starą kołdrą. Odkryłem ją i ku mojemu zdziwieniu, na krzesełku siedział cały i zdrowy Chris. Jego oczy były zamknięte, a na jego ciele nie było śladów żadnych zadrapań. Rozwiązałem liny, zawiązane na jego  rękach, oraz nogach.
- Argent...- powiedziałem ściszonym głosem. Jednak nic nie odpowiadał.- panie Argent- powtórzyłem, tym razem trochę głośniej. Usłyszałem głośny krzyk Cory, która prawdopodobnie upadła na ziemię. "Myśl Stiles, myśl!". Bardzo szybkim i mocnym ruchem ręki uderzyłem Argent'a w twarz, mężczyzna pokiwał głową i otworzył oczy. Odetchnąłem z ulgą, pomagając mu wstać. Stawiał powolne i chwiejne kroki, jednak z każdym z nich szło mu coraz lepiej.
- Musimy pomóc Scott'owi i Corze...tam jest wyjście.- wskazałem na drzwi.- a ja wszedłem...tędy- pokazałem na kominek ustawiony obok dwóch foteli i kanapy. Zauważyłem jak twarz Argenta zmienia się, z zatroskanej i uczuciowej, w zabójczą i groźną. Chris wyciągnął dwie bronie i szedł teraz w kierunku drzwi. Poszedłem niepewnie za nim, widząc jak wyłamuje drzwi. Zaczęła się prawdziwa walka, wilkołaki i Peter nie dawały za wygraną. Rzucały Scott'em i Corą w tę i z powrotem. Przemknąłem obok całej walki, podbiegając do Miguela.
- Musimy teraz czekać.- powiedziałem tak cicho kucając obok niego. Nie wiem, czy mój kuzyn nie doznał szoku. Nie oddzywał się do mnie przez cały czas, odkąd tutaj przyszedł. Zastanawiałem się też, jak mam wyjaśnić całe zajście. Usłyszałem głośne wrzaski, tym razem głosy były niznajome. Wyjrzałem zza ściany i zauważyłem, jak dwóch przeciwników zwija się z bólu na ziemi. Peter stał jeszcze o własnych siłach wpatrując się w dwójkę nastolatków i Argenta.
- Chytrze... jednak mnie nie pokonacie. Myślicie, że tyle planowania pójdzie na marne? Zobaczycie, że uda mi się otworzyć ten portal i osiągnąć dawniejszą postać!- krzyknął, po czym uciekł do lasu. Cora zerwała się, żeby za nim pobiec, jednak Scott ją przytrzymał. Wyszedłem zza domu, słysząc za sobą kroki Miguela. Kuzyn wybiegł na sam środek, wpatrując się w nas wszystkich.
- Co to ma znaczyć?- spojrzał na pazury Scott'a, które nadal nie były schowane.- O co chodzi?!- krzyknął. Zauważyłem, jak dwoje wilkołaków niespokojnie porusza się na ziemi. Podszedłem, żeby podnieść moją latarkę.
- Chyba powinniśmy już wracać.- oświeciłem drogą, wiodącą w głąb lasu.
_______________________________________________________
Szliśmy trochę wolniej, niż wcześniej, gdyż Argent miał chyba zwichniętą kostkę. Wreszcie dojrzałem mój samochód w oddali. Coraz bardziej się do niego zbliżaliśmy. W mojej głowie wciąż dźwięczały słowa Petera "Zobaczycie, że uda mi się otworzyć ten portal...", kolejny krok "Osiągnę dawniejszą postać" i znów kolejny krok. Spojrzałem na Miguela, który szedł tuż za mną wpatrując się w małe światło latarki. Eh...jak ja mu to teraz wyjaśnię? Kłamanie nie miałoby już sensu, wszystko dokładnie widział. Wszyscy zmieściliśmy się do samochodu, który od razu odpaliłem. Odwiozłem wszystkich do domu, aż w końcu zostałem z Miguelem sam w aucie. Zapadła nieunikniona cisza, wdawało mi się, że trwa wieczność.
- Będziesz siedział tak cicho, już do końca życia?- Miguel zdawał się być obrażony.
- To co widziałeś, może wydawać ci się...dziwne.- zacząłem.
- Dziwne? To więcej niż dziwne...- odparł robiąc zdziwioną minę.
W końcu zatrzymałem się tuż przed naszym domem, spojrzałem na mojego kuzyna.
- Scott, jest wilkołakiem. Ma pewne zdolności... tych wilkołaków jest więcej w Beacon Hills. - wreszcie to powiedziałem. Miguel, początkowo nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Jednak wydawał się, jakby przyswajać tą wiadomość do siebie.
- Czyli prawie wszyscy twoi znajomi to te dziwne stworzenia? A ty..?- nie dokończył pytania, ale dokładnie wiedziałem o co mu chodzi.
- Nie, nie jestem wilkołakiem.- odpowiedziałem, próbując się uśmiechnąć. Wysiadłem z samochodu, zamykając za sobą drzwi. Razem z Miguelem weszliśmy do domu. Kuzyn jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.
- Twój tata wie?- zapytał. Pokiwałem głową, po czym razem z Miguelem poszliśmy do mojego pokoju. Można by powiedzieć, że bardzo dobrze to przyjął. Nasze relacje jeszcze bardziej się poprawiły, co mnie ucieszyło. Rozmawiałem z nim jeszcze przez jakąś godzinę, miał mnóstwo pytań, co było zrozumiałe. Chętnie odpowiadałem na każde z nich, tym sposobem skracając mu całą historię. Wyglądał na naprawdę zaszokowanego, ale jednocześnie zafascynowany tym, ze wilkołaki istnieją. Przypomniało mi się, że też taki byłem kiedy Scott został jednym z nich.
- A Lydia?- zapytał, widząc moją minę na wypowiedziane jej imię.
- Nie, ona jest banshee.- powiedziałem, bez zbędnych pytań opowiedziałem mu, co to oznacza.
- Kochasz ją, prawda?- jego pytanie kompletnie wybiło mnie z rytmu. Przypomniał mi się nasz pocałunek w szpitalu, słowa Lydii "Jesteśmy tylko przyjaciółmi..." i mój wypadek. Spojrzałem na Miguela i odpowiedziałem...
- Tak.
_______________________________________________________

Noo, ale mi się podoba ten rozdział. Samozachwyt XD I ostatnia scenka też, takie pogodzenie Stiles'a z Miguelem. Od teraz ich relacje będą trochę inne nich dotychczas. Cieszycie się, że Argent powrócił do żywych? Chciałam was tak nabrać...i tyle :P W następnym rozdziale dosyć...hm...poważna? Rozmowa Stiles'a i Lydi.  Dobra, resztę opinii zostawiam wam :* 
Jak zawsze kolejny rozdział pojawi się za tydzień!


sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział VIII

W poprzedniej części...
- Znaleźliście Allison? - Tak, znaleźliśmy ją.
Allison zachowywała się jak zupełnie inna osoba...mówiła, że się zemści i pozabija wszystkie wilkołaki jakie tylko żyją na tej planecie.
- Ugryzłam kogoś...-Cora powiedziała z rozpaczą.
-Co zrobić? To nie będzie łatwe i chciałam cię prosić o pomoc.
- Stiles...- zaczęła trochę ochrypłym głosem.
- Lydia.- powiedziałem to jakbym zaraz miał wyśpiewać jej imię.
Lydia spojrzała na mnie chcąc coś powiedzieć, ale w tym samym momencie chwyciłem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie zatykając jej usta...pocałunkiem.



Rozdział VIII
Ten tydzień zleciał naprawdę szybko, wiele wydarzyło się po wypadku. W wykonywaniu normalnych czynności nadal bolała mnie głowa, ale lekarz mówił, że to normalne po tak silnym uderzeniu w nią. Właśnie siedziałem w jednym z białych pokoi szpitalnych, przed sobą miałem dużą torbę, która była już w połowie zapakowana. Scott prawie codziennie przychodził, żeby zdać relację jak i z tego świata, w którym istniała Allison oraz tego drugiego, gdzie większość to wilkołaki. "Peter nadal nie znaleziony, pojawia się coraz więcej morderstw. Nie wiemy o co chodzi...i kto to wszystko robi" powiedział ostatnim razem kiedy tutaj był. Przez cały ten czas, kiedy musiałem praktycznie tylko wylegiwać się w łóżku naprawdę brakowało mi mojego pokoju, w którym rozwiązywałem tajemnice. Brakowało mi mojego laptopa, dzięki któremu dowiadywałem się bardzo ciekawych rzeczy. Po pierwszym dniu w szpitalu pocałowałem Lydię, właśnie. Czasem próbowałem o niej chociaż trochę nie myśleć. "Wszystko zniszczyłem..." mówiłem sobie wchodząc do łazienki, opierając się o umywalkę. Odkąd to zrobiłem, dziewczyna nie odzywała się do mnie. Miałem tak naprawdę bardzo wiele, ale cały czas chciałem więcej. Przyjaźniłem się z Lydią, musiałem coś zrobić żeby byliśmy czymś więcej. Skończyło się jednak na tym, że dziewczyna szczerze mnie nienawidzi. Sam teraz nie wiem co do mnie czuje, nie mam z nią kontaktu. Dziwnie będzie mi teraz pójść do szkoły i spojrzeć jej prosto w oczy. Kiedy z przemyśleń wyrwał mnie pisk otwieranych drzwi. Uniosłem głowę i zauważyłem jak do pokoju wchodzi Scott.
- Twój tata kazał mi podwieźć cię do domu.- chłopak podszedł bliżej. uśmiechając się niepewnie. Skinąłem głową pakując ostatnią bluzkę. Potem przyciskając wszystkie rzeczy, zapiąłem zamek.
- Chyba musimy wybrać się do lasu...- powiedziałem to z takim przekonaniem.
- Do lasu? Dlaczego?- Scott był wyraźnie zdziwiony moim pomysłem. Przed chwilą, a nawet jeszcze nie wyszedłem ze szpitala, a w głowie miałem już kolejne niebezpieczne plany.
- Słuchaj, byłem w tym szpitalu tydzień. I przemyślałem sprawę.- zacząłem z poważną miną.- dowiedziałem się, że morderca zabija w równych odstępach czasu. Kiedy byłem w szkole z Lydią osoba, która pobiła Lucy zostawiła liście na korytarzu. Więc wydaję mi się, że ma swoją kryjówkę w lesie.- powiedziałem. Scott spoglądał na mnie z oszołomioną miną, nie wiedząc co powiedzieć. Powoli wyciągnąłem z torby kawałek czarnego materiału i podałem go wilkołakowi.- będziesz mógł z tego coś wyczuć?- zapytałem z nadzieją. Miałem ochotę coś zrobić, bardzo szybko. Chciałbym znów poczuć się jak tego pierwszego dnia kiedy Scott był ugryziony. Zaczęło się od niewinnego poszukiwania ciała, a tak właściwie to jego połowy. Od tego dnia wszyscy staliśmy się kimś innym. Kiedyś byliśmy nikim...dzieciakami, którzy zwyczajnie chcą przejść szkołę, którzy zwyczajnie odrabiają głupie prace domowe, które niczego nie wnoszą do naszego życia, oraz głupich nastolatków, którzy próbują przyciągnąć uwagę jakiejś dziewczyny. Skoro już mowa o dziewczynach, to przez wyjście do lasu ze Scott'em chciałbym poczuć taką ulgę. Przez chwilę nie myśleć o tym co mnie otacza, wrócić do tamtego pięknego dnia i nigdy nie znaleźć tej cholernej połowy ciała.
- Hm...gdybym spróbował pewnie mógłbym coś wyczuć.- powiedział skupiając się na własnych słowach. Ucieszyłem się, wiedziałem, że teraz kiedy mamy już trop wszystko pójdzie z taką łatwością. Jednak Scott nie dał mi się cieszyć zbyt długo.- Ale nie, nie pójdziemy do lasu. Na pewno nie pójdę tam z tobą. Nawet nie zdążyłeś wyjść ze szpitala!- wiem, że mój przyjaciel miał rację. Jednak nie chciałem tego mówić na głos. Miałem cichą nadzieję, że Scott jednak zgodzi się na moją propozycję i jeszcze dziś w nocy, wyruszymy na poszukiwania.
- To niby z kim pójdziesz?- zapytałem, ale szybko ściszyłem głos czując jak brzuch mnie boli. Wstałem i chwyciłem torbę, zarzuciłem ją sobie na ramię i spojrzałem na Scott'a.- Widzisz, nic mi nie jest....- powiedziałem, czując pulsujący ból, który wywoływała ciężka torba zapchana rzeczami. Scott uśmiechnął się, a zaraz potem wziął ją na swoje plecy.
- Nie wiem, jest Derek, jest Cora....- wymieniał na palcach.- Jest Malia.- Scott dalej próbował wymieniać.
- Derek, serio? To zawsze ze mną szukałeś czegoś po lesie, pamiętasz?- nadal naciągałem przyjaciela, aby się zgodził. Wiedziałem, że gdy będę udawał, że mi smutno na pewno się zgodzi.
- Dobra, idziesz....ale jak wyjaśnisz to swojemu tacie?- wilkołak spojrzał pytającym wzrokiem. To była akurat najmniej ważna rzecz, z mojego domu dało się bardzo łatwo wydostać. Kiedy mój tata zaśnie, nic nie zdoła go obudzić. Chwilę rozmawialiśmy jeszcze w pokoju, o naszym planie, po czym wyszliśmy z niego. Scott pożyczył samochód od swojej mamy, wrzucił moją torbę do bagażnika i wsiadł za kierownicą. "Nareszcie świeże powietrze"- pomyślałem czując lekki wiatr na twarzy. Jednak przyjemna atmosfera szybko minęła, bo musiałem wsiąść do samochodu.
______________________________________________________
- Nareszcie w domu- powiedziałem wchodząc i rzucając ciężką torbę na bok. Zauważyłem, jak Miguel stoi na środku korytarza śmiejąc się ze mnie. Mój tata natomiast stał w wejściu do kuchni z założonymi rękoma.
- Nie ciesz się tak, czeka cię szkoła.- szeryf oznajmił to oschłym tonem. Nie przejąłem się tym, miałem ochotę tam pójść. Poznać tajemniczą Lucy, porozmawiać z Corą i... spojrzeć na Lydię. Postanowiłem, że pomimo wszystkiego powinienem porozmawiać również z Lydią. Nie chcę, abyśmy omijali się na korytarzu obrzucając się tylko krzywymi spojrzeniami. Razem ze Scott'em bardzo wolno poszedłem do mojego pokoju, od razu ułożyłem się wygodnie na łóżku. Jednak to trwało tylko chwilę, zaraz usiadłem i spojrzałem na przyjaciela.
- No, w takim razie trzeba uszykować latarki.- powiedziałem nadal się uśmiechając. Podszedłem do biurka i z szuflady wyjąłem dwa przedmioty, które nawet często były mi potrzebne. Sprawdziłem czy świecą, po czym podałem jedną z nich Scott'owi. Jednak on tylko poświecił oczami i nie wziął latarki.
- Nie potrzebuje.- powiedział śmiejąc się. Nagle do pokoju wszedł Miguel, który jak gdyby nigdy nic przysiadł na łóżku i oglądał co robimy. Zdziwił się na widok dwóch latarek, które miałem w rękach.
- Po co ci one?- zapytał. Nic nie odpowiedziałem kładąc je na biurku. Potem tylko włączyłem mojego laptopa.- Słuchasz mnie?- powiedział ponownie. Odwróciłem głowę w jego stronę, po czym zauważyłem pytające spojrzenie kuzyna. Chwilę zastanowiłem się nad odpowiedzią, jednak wiedząc, że Miguel uwierzy w każde, no prawie każde moje słowo odpowiedziałem krótko i zwięźle.
- Boję się ciemności.- zaśmiałem się pod nosem spoglądając na Scott'a, wyglądał na przejętego. On zapewne też chciałby złapać zabójcę ojca Allison.
- Bardzo śmieszne, nie wiem co, ale coś przede mną ukrywacie.- Miguel rzucił nam badawcze spojrzenia. Tak naprawdę nie wiedział o połowie, a nawet większości mojego życia. Gdybym miał usiąść i wszystko mu teraz opowiedzieć, pewnie trochę by to zajęło. Jednak nie miałem ochoty mówić mu ani prawdy, ani kłamstwa. "Prawda, nie ważne jak bolesna, zawsze jest lepsza niż kłamstwo." Przypomniały mi się słowa, które kiedyś wypowiedział tata Scott'a. Nie potrafię powiedzieć, jaka byłaby reakcja Miguel'a gdyby dowiedział się, że na świecie istnieją wilkołaki.
- Nie mam nic do ukrycia.- odparłem wyciągając ręce w obronnym geście. Kuzyn tylko przymrużył oczy, po czym wstał powoli idąc w kierunku drzwi. Stał teraz oparty o ich framugę patrząc przed siebie.
- Sam się dowiem co ukrywacie.- powiedział ściszonym głosem, ale wystarczająco głośno żebym mógł go usłyszeć. Po tych słowach Miguel szybkim krokiem ruszył w stronę schodów. Spojrzałem na Scott'a, który najwyraźniej nic nie usłyszał, wyglądał na zamyślonego. Pstryknąłem palcami, chłopak parę razy zamrugał oczami i od razu odwrócił się w moją stronę. Spojrzałem na przyjaciela, w jego oczach było zdenerwowanie, rozpacz i ból.
- Muszę zemścić się tym, kto zabił Argenta.- powiedział Scott ostrym tonem, akcentując każde swoje słowo. Zrobiłem kwaśną minę, widząc jak pięści chłopaka zaciskają się w dosyć duże kulki. Zapewne rozmowa z Allison nie należała teraz do jego ulubionych zajęć, aczkolwiek musiał się pozbierać, aby cokolwiek zrobić. Musiał być teraz prawdziwym Alphą, który mógłby uratować cały świat. Kiedyś tak bardzo chciał wszystkich chronić, z pewnością się to nie zmieniło, ale Scott rozważniej podejmował ważne decyzje. Zwykle to właśnie one wpływały na jego życie, dalszy rozwój wydarzeń. Czasem było to bardzo niebezpieczne, ale ja nadal byłem u boku mojego najlepszego przyjaciela.
- Zemścimy się razem.- obiecałem mu.- A co z Corą i...Lucy?- zapytałem. Scott spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, który oświadczał, że kompletnie nie wie o co chodzi. Czyli Cora nie powiedziała nikomu prócz mi? To pytanie nasunęło mi się od razu po dziwnym zachowaniu Scott'a. Byłem pewien, że przez ten tydzień zdążyła już zasięgnąć rady od Derek'a. Nie mogła ukrywać przez całe swoje życie, że kogoś ugryzła. Ciekawe z jakiego powodu? Zastanowiłem się, ale nagle przypomniało mi się, że Scott oczekuje ode mnie czegoś więcej. - Znaczy... słyszałem, że w szkole się pokłóciły, czy coś takiego.- odparłem, wymyślając szybko jakieś sensowne wytłumaczenie. Jednak to nie było tak dobre, żeby ktokolwiek mógł w to uwierzyć. Ktokolwiek, oprócz Scott'a, który był teraz tak zdenerwowany całą sytuacją, że nie wyczuł mojego przyspieszonego pulsu. Oznaczałoby to, że kłamie. Scott tylko skinął głowa, spoglądając na swoje ręce. Wyglądał, jakby chciał kogoś udusić.
- To chyba nie jest teraz najważniejsze.- powiedział oschłym tonem. Zdałem sobie sprawę, że nie lubię tego przybitego Scott'a. Jednak wspaniale rozumiałem jak się czuł. A w zasadzie, to nie, nie rozumiałem. Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego. Argent był dla niego jak drugi tata, był dla niego ważną osobą. Z pewnością się przejął, nie tylko sobą, ale także Allison.
- Wiesz zanim pójdziemy szukać tego...mordercy muszę coś załatwić.- powiedziałem to tak szybko, że Scott nawet nie zdążył nic odpowiedzieć, a ja już wychodziłem z pokoju. Widząc, że się spieszę pokiwał głową i wygodnie rozsiadł się na moim łóżku z laptopem w rękach. Wybiegłem z domu czując orzeźwiający, a zarazem zimny wiatr. Rozwiał moje włosy, a koszula podwiewała teraz równo z nim, jakby falowała na wodzie.  Nie zwracając uwagi na chłód odpaliłem samochód i wyjechałem z podjazdu. Po odpaleniu jeep'a automatycznie włączyła się głośne radio, podskoczyłem na fotelu, po czym ściszyłem głośniki.
__________________________________________________
Wpadłem do domu Derek'a nawet nie pukając w drzwi. Rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś,  chodziło o Corę. Zauważyłem ją, śpiącą na kanapie. Wyglądała na bardzo zmęczoną, jednak, nie zważając na to szturchnąłem jej ramię parę razy mówiąc przy tym jej imię. Dziewczyna zamrugała oczami, po czym je przetarła. Kiedy mnie ujrzała, usiadła na kanapie wlepiając we mnie swoje duże oczy. Stałem nad nią, układając w głowie jak najsensowniejsze zdania.
- Co z Lucy?- zapytałem w końcu, wydawało mi się, że to pytanie odpowie na bardzo dużo moich myśli. Byłem bardzo ciekawy, jak potoczyła się sprawa, czy dziewczyna umie się już bronić, atakować i wyciągać pazury kiedy tylko chce? Chciałem dowiedzieć się też, czy kiedykolwiek powie o jej istnieniu innym. Te wszystkie pytania nadal były niewyjaśnione, jednak cierpliwie czekałem na jakąkolwiek odpowiedź.
- Dobrze.- usłyszałem tylko mruknięcie z ust Cory. "Dobrze?" powtórzyłem w myślach, to słowo jest naprawdę wieloznaczne. Pod nim mogły ukrywać się przeróżne znaczenia, a ja nie wiedziałem jakie mam z nich wybrać.
- Tylko tyle? Dlaczego nie powiedziałaś Scott'owi? I czemu jej to zrobiłaś? Rozmawiałaś z nią?- obsypałem ją milionem pytać, dziewczyna westchnęła. Widząc moje zaangażowanie straciła jakąkolwiek nadzieję, że odpuszczę.
- To moja sprawa.- odparła. Byłem naprawdę wściekły na dziewczynę, miałem ochotę jej przywalić. Jednak nie zrobiłbym tego, bojąc się, że może mi oddać 10 razy mocniej. Założyłem ręce spoglądając na nią kątem oka.
- Wiesz...nie wydaje mi się. Powinnaś powiedzieć o tym innym, albo sam to zrobię.- powiedziałem szantażując Corę, która nadal wpatrywała się w podłogę. Wyglądała niewzruszona moją groźbą i nadal pocierała bezradnie ręce.
- Powiem im w swoim czasie, nauczyłam ją...pewnych rzeczy. Całkiem nieźle sobie radzi, ale myślę, że to nie powinno się nigdy stać.- powiedziała nagle nie spuszczając wzroku z szarych kafelek.
- Cora...- zacząłem przysiadając obok niej, na ciemnej i trochę okurzonej kanapie.- Dlaczego to zrobiłaś?- zapytałem łagodnym głosem, aby nie urazić ciemno-włosej. Po raz kolejny usłyszałem dosyć głośne westchnięcie.
- Skoro chcesz wiedzieć to...

___________________________________________________

Koniec! XD 
No to, jak wam się podobał rozdział? Nareszcie trochę dłuższy, bo moje rozdziały długością nie grzeszą. A więc, co do opowiadanka...myślę, że końcówką jak zwykle was zaciekawiłam do dalszego czekania! Bardzo się cieszę, że na moim blogu pojawia się coraz więcej komentarzy! Naprawdę DZIĘKUJĘ <3  Pewnie nie możecie doczekać się wyjścia do lasu w starym dobrym stylu, czyli Scott i Stiles z latarkami, w środku nocy, w lesie. Będzie się działo :D Jak myślicie, Miguel będzie chciał odkryć ich tajemnicę? Zapewne w opowiadaniu znów pojawią się błędy, za które bardzo was przepraszam. Piszcie w komentarzach, będzie mi je łatwiej wyłapać. Jeszcze raz dziękuję, że jesteście. Proszę was o szczere opinie dotyczące rozdziału _^ 
PS. Kocham Teen Wolf XD

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział VII

Nagle zauważyłem jak rany na ciele dziewczyny powoli stają się mniejsze, aż w końcu zanikają w jasnej cerze.
- Co cię łączy z Miguelem?- zapytałem.
- Nic....- powiedziała. Spojrzałem na nią spojrzeniem pełnym żalu. 
- Widziałem co robiliście na dyskotece.- powiedziałem ze smutkiem w głosie.
- Spokojnie, uratowaliśmy cię.- powiedziała Lydia spokojnym głosem, tak żeby nie zestresować dziewczyny.- Jak masz na imię?- zapytała po chwili, widząc zdziwenie na twarzy dziewczyny.
- Lucy Weatter.- stwierdziła.
- Okej, więc wiemy że jesteś wilkołakiem.- powiedziałem wreszcie po długich rozmyśleniach. Dziewczyna spojrzała na mnie dużymi brązowymi oczami, które lekko świeciły w ciemnościach.
- Wilko...czym?- zapytała oszołomiona.
Dw...- urwałem w połowie słowa widząc przed oczami tylko ciemność.





Rozdział VII
Czułem przeszywający ból w kościach, nie mogłem ruszyć lewą ręką, myślałem że zaraz rozsadzi moją głowę. Miękka poduszka szpitalna nie dawała zbyt dużo, żeby uśmierzyć ból. Próbując otworzyć oczy dostrzegłem jasne światło. Usłyszałem czyjeś głosy, chyba mojego taty. Z każdą minutą kolory stawały się ostrzejsze, a kształty pochylające się nade mną bardziej wyraźnie. Zauważyłem przestraszoną twarz Scott'a i mojego taty, którzy na widok moich otwierających się oczu odetchnęły z ulgą. Spróbowałem się podnieść, lecz poczułem rękę na moim ramieniu, która nakazuje mi położyć się na łóżku. Po raz kolejny poczułem ból w głowie. Jedną ręką, którą mogłem sprawnie ruszać złapałem się za nią i potarłem, jakby to miało mnie uleczyć.
- Stiles, słyszysz mnie?- głos Scott'a był wyraźnie rozżalony. - Gdyby nie to, że nie odbierałem od ciebie telefonów nie doszło by do wypadku.- powiedział teraz sam do siebie. Chciałem mu coś powiedzieć, ale kiedy otworzyłem usta, nie wydobyły się z nich żadne słowa. Szerzej otworzyłem oczy, teraz dokładnie mogłem zauważyć już wszystkich. Scott uśmiechał się do mnie, a mój tata wyglądał na zmartwionego. Chciałbym go przeprosić, czasem wydawało mi się, że jestem najgorszym synem jakiego mógł sobie wymarzyć. Wypadki, wilkołaki, to wszystko go chyba przerastało. Pewnie codziennie żyje z myślą, że któregoś dnia mogę już nie wrócić.
- Znaleźliście Allison?- pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy. Chociaż mógłbym zapytać o miliony innych. Scott usiadł na krzesełku obok mojego łóżka i spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem. Nienawidziłem tego spojrzenia, było takie użalające się nade mną. Tak- jakbym sam nie potrafił niczego zrobić.
- Tak, znaleźliśmy ją. A co się stało z tobą?- tym razem to Scott zadał mi pytanie. Wysiliłem się, żeby skojarzenia z wczorajszego wieczoru do mnie wróciły. Jednak w głowie dźwięczały mi tylko słowa Lydii. "Stiles...Wiem, że od zawsze coś do mnie czułeś, ale nie sądzę by coś z tego wyszło." Tylko to teraz mogłem sobie przypomnieć, próbowałem nie myśleć o jej anielim głosie, ale kolejne słowa przelatywały przez moją głowę. " Rozumiesz? Przyjaźnimy się, niech tak zostanie." Potem przypomniałem sobie moje zdenerwowanie, smutek i rozpacz. Emocje, które mną wtedy targały przerodziły się w najgorszą rzecz, jaka została po utracie mojej matki. Ataki paniki- dochodziło do nich tylko w skrajnych sytuacjach, kiedy traciłem coś ważnego lub dowiadywałem się strasznej rzeczy. Tym razem tak było, straciłem Lydię. Mimo, iż dziewczyna nadal chciała się przyjaźnić nic nie pomogło.
- Miałem atak paniki...- powiedziałem powoli czując pulsujący ból w głowie. Przymknąłem oczy, marszcząc czoło. Mój tata skierował się w stronę drzwi, jeszcze na chwilę się odwrócił i dodał.
- Pójdę po wodę.- po tych słowach zostałem sam ze Scott'em. Moim najlepszym przyjacielem, nie wymieniłbym go na nikogo innego. Mogłem powiedzieć mu wszystko, on mi również.
- Dlaczego atak paniki?- zapytał składając swoje ręce. Pokręciłem się nerwowo na łóżku, znów wracając wspomnieniami do tamtego wieczoru. Przypomniałem sobie o dziewczynie, Lucy. O jej ranach, które goiły się w bardzo szybkim tempie, o ciemnej postaci, który prawdopodobnie chciała ją zabić. I o tym, że dziewczyna nawet nie wiedziała, że ma nadprzyrodzone umiejętności.
- Lydia...- westchnąłem ciężko.- po prostu woli innego.- powiedziałem z goryczą w głosie, przypominając sobie naszyjnik Lydii, który świetnie pasował do jej sukienki. O balu na początku roku, który odbył się u niej w domu. O pocałunku, mojego kuzyna i Lydii. Poczułem jak po moim policzku spływa pojedyncza łza, jednak szybko zgarnąłem ją z twarzy, tak żeby Scott nie mógł jej dojrzeć.- Ale nie przejmuj się mną...gdzie znaleźliście Allison?- zapytałem ciężko dysząc.
- Przykro mi stary.- Scott próbował mnie jakoś pocieszyć.- Allison zachowywała się jak zupełnie inna osoba...mówiła, że się zemści i pozabija wszystkie wilkołaki jakie tylko żyją na tej planecie.- powiedział czując żal do dziewczyny. Przygryzłem dolną wargę, dalej słuchając co Scott ma do powiedzenia.- Nie poznawałem jej, najgorsze w tym wszystkim było to, że chciała zabić właśnie mnie. Rozumiesz? Trzymała łuk wycelowany prosto w moją głowę.- odparł nadal spokojnym głosem. Czasem zastanawiałem się jak on to robi, zachowuje spokój nawet w tak skrajnych sytuacjach. Może gdybym był taki jak on, wypadek nigdy nie miałby miejsca.
- Straciła rodzica Scott, nie chciała tego zrobić.- powiedziałem czując straszny smutek. Właśnie w tym momencie do pokoju wszedł mój tata, trzymając dwie szklanki wody. Jedną podał mi, natomiast drugą dał Scott'owi.
- Stiles, chyba muszę już iść. Jutro jest szkoła, ja muszę się pozbierać.- powiedział wilkołak, odkładając szklankę na stolik. Kiwnąłem głową i spojrzałem w stronę mojego taty.
- Ja pójdę porozmawiać z jakimś lekarzem.- odparł mój tata, po czym razem ze Scott'em wyszli z pokoju. Zostałem sam, ze swoimi myślami. Czując ulgę, że wreszcie mogę trochę odpocząć zamknąłem oczy i po prostu straciłem rachubę czasu. Zasnąłem.
___________________________________________________
Otworzyłem oczy, czując, że ktoś trzyma mnie za rękę. Chwilę zajęło mi całkowite wybudzenie się ze snu. Zauważyłem Corę, która siedzi na krześle obok łóżka. Kiedy zauważyła, że otwieram oczy szybko wzięła swoją rękę i zaczęła się zbierać.
- Już idziesz?- zapytałem z lekkim uśmiechem na twarzy. Cora odwróciła się w moją stronę, pełna zdenerwowania.
- Tak, chyba pójdę.- odparła pospiesznie.
- Możesz tu jeszcze ze mną posiedzieć?- zapytałem przymykając oczy, czując ból w lewej ręce. Cora spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ostatnim razem kiedy ją widziałem pokłóciliśmy się. w sumie kłótnia była niepotrzebna i niezrozumiała. Sam nawet nie pamiętam o co poszło. Dziewczyna tylko skinęła głową i ponownie przysiadła na białym krzesełku.
- W sumie, chciałam porozmawiać.- powiedziała. Zdziwiło mnie to, spojrzałem jej prosto w oczy. Nie było w nich tak naprawdę nic, jakby były puste. Cora niespokojnie wierciła się na krześle, a jej oddech wydawał się być przyspieszony.- Sama nie wiem, dlaczego przyszłam akurat do ciebie. Ale w tym momencie wydajesz się być najbardziej trafną osobą.- czasem jej szczerość naprawdę doprowadzała mnie do szału, ale za to bardzo ją lubiłem. Cieszę się, że to właśnie do mnie przyszła ze swoim problemem. Świadczy to o tym, że musi mi ufać. Chociaż w pewnym stopniu, jednak Cora była dziwną dziewczyną. Powtarzałem to sobie chyba już z setki razy i nadal nie mogę odgadnąć co tak naprawdę ją martwi. Zwykle jest bardzo skryta, więc jak przyszła do mnie, żeby porozmawiać wydaje się to jeszcze dziwniejsze. - Ugryzłam kogoś...- po tym słowach o mało co nie wyplułem wody, którą właśnie miałem w ustach. Odłożyłem szklankę na stolik i wytrzeszczyłem na nią oczy, jednak Cora wydawała się być opanowana i spokojna. Zupełnie jak Scott- pomyślałem, podziwiając ich spokój.- Nazywa się...- nie dokończyła, gdyż urwałem jej w połowie zdania.
- Lucy...- dokończyłem, przypominając sobie dziewczynę, która ma zdolności wilkołaka, ale nie wie, że nim jest. Wszystko się zgadzało.
- Skąd wiesz? Znasz ją?- dopytywała. Skinąłem głową, w sumie nie znałem jej, ale miałem zamiar to zrobić. Jak tylko wydostanę się z tego durnego szpitala. - No więc...nie wiem jak mam się zachować. Co zrobić? To nie będzie łatwe i chciałam cię prosić o pomoc.- westchnęła, po czym przygryzła dolną wargę.
- Na pewno nie możesz jej tak zostawiać. Nawet nie zdajesz sobie sprawy przez co ona teraz przechodzi. Nawet nie wie co się z nią dzieje... - powiedziałem przypominając sobie dni, w których Scott dowiadywał się o tym, że jest wilkołakiem. Nie miałem pojęcia czy się cieszył, czy też nie. Na początku było tak, że obwiniał o to Derek'a. Jednak dzisiaj sam nie wiem, czy jakby mógł z tego zrezygnować zrobiłby to. Przez chwilę pomyślałem o Lucy, na którą tak naskoczyliśmy. Musiała być bardzo wystraszony, tym bardziej że jest tu nowa. Eh..."Witaj w Beacon Hills". Czasem żałuję, że nie mieszkam w innym mieście, ale mimo to bardzo lubię nasze miasteczko. Jest czasem trochę tajemnicze i nadprzyrodzone, gdyby nie te wilkołaki prawdopodobnie mój tata nie byłby potrzebny.
- Może porozmawiam z nią w szkole?- zapytała słabym głosem Cora. Pokiwałem głową, a na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. Bardzo chciałbym go odwzajemnić, ale niestety. Boląca szczęka nie pozwalała mi na to, z wielkim trudem wypowiadałem jakiekolwiek słowa.
Kiedy dziewczyna wyszła zostałem sam....
Dopiłem wodę ze szklanki i postanowiłem coś zjeść. Jedzenie sprawiało mi ból, podobnie jak inne czynności. Wziąłem do ręki jedno jabłko zostawione przez tatę i ugryzłem jeden kęs. Było bardzo słodkie i miękkie, takie jak lubię najbardziej. Zjadłem jeszcze trochę, a potem odłożyłem resztę na stolik nocny.
Nagle do pokoju weszła Lydia, kiedy zauważyła, że jestem sam podeszła trochę bliżej. Czułem jak mój żołądek zwija się do małej kuleczki, miałem ochotę walnąć się w twarz i powiedzieć "Obudź się Stiles! Z nią już koniec!" Jednak to nie jest takie proste, nasze myśli bardzo długo pamiętają najważniejsze dla nas rzeczy. Należałem do tych ludzi, którzy nie mają sklerozy, więc Lydia zostanie w mojej pamięci przez długi czas. Przez "długi czas" rozumiem "zawsze". Przez moment pomyślałem, że jestem głupcem, który ugania się za Lydią. Nagle przypomniał mi się cytat z filmu pt."Gwiezdne Wojny"..."Kto jest większym głupcem? Głupiec, czy ten kto za nim podąża?".
 Na twarzy Lydii malowało się zdenerwowanie, zauważyłem, że na szyi nie zawiesiła swojego naszyjnika. Jej oddech był przyspieszony, dziewczyna powoli usiadła na krześle, odkładając z boku swoją niebiesko-różową parasolkę. Rozejrzała się po pokoju, po czym skierowała wzrok na mnie. Na poobijanego chłopaka, który nie mógł ruszać lewą ręką. Na nodze miał założony gips, a jego twarz była cała zdrapana. Ułożyła obie ręce na kolanach, czułem się skrępowany, ostatnie spotkanie z Lydią było dosyć dziwne. Ona zapewne też to odczuwała, jednak nie okazywała tego po sobie. Może tylko trochę...
- Stiles...- zaczęła trochę ochrypłym głosem.
- Lydia.- powiedziałem to jakbym zaraz miał wyśpiewać jej imię.
- My...nadal się...przyjaźnimy, prawda?- zapytała.
- Lydia...trochę dziwnie wszystko się ułożyło...- powiedziałem nie patrząc w jej oczy. Czułem, że muszę to zrobić właśnie dzisiaj. Powiedzieć jej wszystko to co czuję, co mi zależy. Ona i tak mnie już nie lubi, więc to czy dowie się o tym czy też nie...nie zależy mi na tym.- kiedy powiedziałaś mi to tamtego wieczoru, byłem wściekły. Czułem jakbyś kompletnie zignorowała moje uczucia. Nie rozumiesz? Kocham cię!- krzyknąłem. Lydia spojrzała na mnie chcąc coś powiedzieć, ale w tym samym momencie chwyciłem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie zatykając jej usta...pocałunkiem.


 __________________________________________________

Przyznaję się bez bicia! 
Jest pierwszy pocałunek Stydii. I kolejne wyznanie, na początku zastanawiałam się, czy nie będzie to tylko sen Stiles'a. Ale potem pomyślałam "Dam wam już trochę tej Stydii" xd No i jest :* 
Rozdział taki szpitalny... ale co ja poradzę? Jak nasz biedny Stilinski poobijany cały? Wypuścić do domu go jeszcze nie mogę :c  A jak wam się podoba akcja z Corą? Ogólnie to przyznawać się! Kto woli Corę zamiast Lydii? I jak myślicie, jak akcja rozwinie się w stosunku co do Lucy? Będzie dobrym wilkołakiem czy nie? xd Ahh...i ta piękna rozmowa na początku Scott'a i Stiles'a <3 
No to ten, zapraszam do wyrażenia swoich opinii na temat odcineczka :3 Mam nadzieję, że się podobało. Kolejny przewiduje tradycyjnie za ok. tydzień. 
PS. Stworzyłam kolejnego bloga, tym razem nie o Teen wolf... ale znajdziecie tam opowiadania o wilkołakach ^_^
KLIK

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział VI

- Argentowie mają sporo wrogów, wbrew pozorom
Ku mojemu zdziwieniu Lydia powoli usiadła obok mnie chwytając za moją rękę.
- Najbardziej szkoda mi Allison, straciła obojga rodziców.
- Mamy problem...
- Ciało Argenta zniknęło.- powiedział słabym głosem. Wstrzymałem oddech, jednak po chwili usłyszałem w słuchawce głos Scott'a.- I Allison też.
- To takie dziwne uczucie...jakby...ktoś umarł, ale nie do końca
- Licz ze mną...
- Ona żyje...- powiedziałem odsuwając głowę. 




Rozdział VI
Siedziałem na podłodze patrząc w telefon, obok mnie rozciągała się dziewczyna, miała idealnie czarne włosy układające się długimi falami na ziemi. Miała lekko zadarty nosek i duże usta. Wyglądała na bardzo spokojną i wystraszoną dziewczynę. Lydia stała z boku, jej nogi wyraźnie się trzęsły. Dziewczyna dosyć często uchylała drzwi i spoglądała czy nikt nie idzie. Ja natomiast w błyskawicznym tempie wybrałem numer Scott'a, próbowałem się z nim połączyć. Jednak po 4 sygnale nikt nie odpowiadał. Nagle zauważyłem jak rany na ciele dziewczyny powoli stają się mniejsze, aż w końcu zanikają w jasnej cerze. Spojrzałem na Lydię, która nadal była wystraszona. Wstałem z ziemi biorąc na ręce leżącą dziewczynę. Wskazałem Lydii na drzwi, rudowłosa błyskawicznie poszła je otworzyć. Razem wyszliśmy na główny korytarz. Cały czas próbowałem nasłuchiwać jeszcze jakiś odgłosów lub kroków, jednak wydawało mi się, że osoba która wyrządziła taką krzywdę, tej dziewczynie niesionej przeze mnie na rękach odeszła. Jedno pytanie nasuwało mi się już od czasu kiedy ją znalazłem "Dlaczego jej nie zabiła?". To były lekkie zadrapania, które normalny wilkołak mógł zreperować w ciągu 5 minut. Gdyby morderca chciał ją zabić, zrobiłby to precyzyjniej. Kiedy wyszliśmy z budynku, podałem rudej moje kluczyki od jeep'a. Dziewczyna wsiadła za kierownicą, a ja delikatnie ułożyłem dziewczynę na tylnym siedzeniu samochodu. Spojrzałem na Lydię, a ta tylko wzdrygnęła ramionami.  
- No co?- zapytała odpalając samochód.
- Nic, nic...po raz pierwszy ktoś inny niż ja prowadzi ten samochód.- na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Lydia westchnęła i ruszyła, nawet nie wiedziałem dokąd mnie, a raczej nas wiezie. Chciałem zachować spokój, jednak co chwila zerkałem na tylne siedzenia upewniając się, czy dziewczyna nie obudziła się i nie miała zamiaru nas rozszarpać. Jednak jej powieki nadal pozostawały zamknięte. 
- Gdzie jedziemy?- zapytałem, niespokojnie wiercąc się na miejscu. 
- Myślę, że do domu Derek'a.- odparła. 
Po odpowiedzi Lydii nie pytałem się już o nic przez następne 5 minut. Jednak kiedy przypomniałem sobie noc, kiedy Miguel ją pocałował. Przypomniał mi się wtedy ten ból przeszywający całe ciało, który wtedy odczuwałem. 
- Co cię łączy z Miguelem?- zapytałem w końcu patrząc prosto przed siebie. Rudowłosa wzdrygnęła się na wspomnienie o moim kuzynie. Zauważyłam jak jej palce mocniej zaciskają się na kierownicy. Czułem jak jej oddech przyspiesza, widocznie moje pytanie odrobinę zbiło ją z tropu. 
- Nic....- powiedziała. Spojrzałem na nią spojrzeniem pełnym żalu. 
- Widziałem co robiliście na dyskotece.- powiedziałem ze smutkiem w głosie. Lydię przybiło to do reszty, spuściła wzrok, lecz szybko podniosła go z powrotem spoglądając na drogę. 
- Nie, nie wiedziałam. Przepraszam.- odparła tak szybko jakby chciała wszystko odkręcić. Jej przeprosiny szczerze mnie zdziwiły, myślałem, że Lydia nie igra się z moimi uczuciami. Jednak najwyraźniej jej mała cząstka była przejęta moimi uczuciami i tym co do niej czuję.
- Za co mnie przepraszasz?- zadałem kolejne pytanie.
Byłem ciekaw co odpowie, jednak kiedy otwierała usta z tylnych siedzeń wyrwał się głośny jęk. Odwróciłem się, a Lydia zatrzymała samochód. Dziewczyna leżąca na siedzeniach mozolnie otworzyła oczy, po czym przetarła je rękami. Kiedy zauważyła gdzie się znajduję usiadła z przestraszoną miną. Spojrzałem na nią, a Lydia spoglądała z drugiej strony.
- Gdzie jestem?- zapytała zdezorientowana, trzymając rękę tak, że w każdej chwili mogłaby nas zaatakować.
- Spokojnie, uratowaliśmy cię.- powiedziała Lydia spokojnym głosem, tak żeby nie zestresować dziewczyny.- Jak masz na imię?- zapytała po chwili, widząc zdziwienie na twarzy dziewczyny.
- Lucy Weatter.- stwierdziła, po czym przyłożyła sobie rękę do swojej obolałej głowy, po raz kolejny jąknęła z bólu. Odwróciłem się w stronę szyby i napisałem coś do Scott'a, który od czasu wyruszenia w poszukiwaniu nie odpisywał mi. Martwiłem się, ale byłem pewien, że chłopak da radę. Jednak nigdy nie ignorował mnie w ten sposób. Spróbowałem do niego zadzwonić, lecz nie odbierał. Coraz bardziej zaczynałem się martwić. Wgapiałem się w telefon, pewien że za chwilę otrzymam jakąś wiadomość. Jednak on milczał, schowałem komórkę do kieszeni i zwróciłem się w stronę Lydii.
- Scott nie odpowiada.- powiedziałem z przekonaniem.
Lydia szerzej otworzyła oczy, przypomniała mi się nasza rozmowa. Nie dokończyliśmy jej, zapewne nigdy do tego nie wrócimy, a dziewczyna po raz kolejny zawiedzie moje zaufanie. Czasem zastanawiałem się dlaczego mam jeszcze cierpliwość? Może powinienem sobie układać życie normalnie, nie uganiając się za dziewczyną, która mnie nie chce. Dała mi jasno do zrozumienia, że nie chce mieć ze mną niczego więcej niż przyjaźń, polegająca na wspólnym rozwiązywaniu tajemnic. Jednak byłem przy niej przez tyle lat, a ona ignorowała to. Za każdym razem kiedy na nią spojrzę, przywołują mi się stare wspomnienia. Mozolne czekanie, aż Lydia odezwie się do mnie choćby słowem. Wywołuję to u mnie dziwne ukłucie w sercu, dające jasno do zrozumienia, że mam przestać. Jednak nie poddaje się, brnę dalej do celu, który nigdy nie zostanie zdobyty. Bynajmniej nie przeze mnie. Mój kuzyn ma szczęście- pomyślałem. Zjawił się tu zaledwie miesiąc temu, a już zgarnia serce Lydii. Życie jest niesprawiedliwe. Kolejna myśl przemknęła przez moją głowę.
- Okej, więc wiemy że jesteś wilkołakiem.- powiedziałem wreszcie po długich rozmyśleniach. Dziewczyna spojrzała na mnie dużymi brązowymi oczami, które lekko świeciły w ciemnościach.
- Wilko...czym?- zapytała oszołomiona, tym co właśnie usłyszała. Jednak nie dałem jej się zwieść, dalej wyciągałem z niej informację.
- Jak wytłumaczysz 5 minutowe zagojenie się ran?- zapytałem wskazując na jej ręce i nogi, na których nie było żadnych śladów zadrapań. Lucy podniosła rękę do góry, po czym obejrzała ją dookoła.
- Jakie rany? O czym mówisz...możesz odwieźć mnie do domu?- zapytała oschłym tonem. Lydia poklepała mnie po ramieniu, potem schyliła się żeby powiedzieć mi coś na ucho.
- Może ona naprawdę nic nie wiem...- powiedziała szeptem. Nie mogłem w  to uwierzyć, jak ktoś może nie wiedzieć o tym, że jest nadnaturalnie wykształcony w pewne cechy. Jeszcze raz spojrzałem na dziewczynę, która wyglądała na przerażoną.
- Wprowadziłam się tu wczoraj i...myślę, że powinnam wracać do domu.- powiedziała patrząc na nas błagalnie.
- Okej, w takim razie...gdzie mieszkasz?- zapytałem.
__________________________________________________
Po odwiezieniu Lucy do domu, Lydia podjechała pod swój dom. Wysiadła z auta, a ja zrobiłem to samo z drugiej strony.
- Nie dokończyliśmy rozmowy.- powiedziałem widząc jak dziewczyna ma zamiar wejść do domu. Zacisnęła ręce w małe piąstki, po czym odwróciła się w moją stronę. Było ciemno, prawie nie dostrzegałem jej w ciemnościach. Tylko czarny cień stał teraz przede mną patrząc w moją stronę.
 - Stiles...- zaczęła wyraźnie.- Wiem, że od zawsze coś do mnie czułeś, ale nie sądzę by coś z tego wyszło. Rozumiesz? Przyjaźnimy się, niech tak zostanie.- z trudem wysłuchiwałem jej słów.
- Jasne.- powiedziałem czując wielką gulę w gardle, której nie mogłem przełknąć. Lydia powoli odwróciła się, a potem szybkim krokiem weszła do domu. Ja natomiast powolnym krokiem ruszyłem w stronę samochodu, byłem zrozpaczony. Czułem jakbym właśnie dostał wielką kulą śniegu, jechałem teraz w samochodzie zdenerwowany. Kurczowo trzymałem kierownicę zaciskając na niej pięści. Nie mogłem uwierzyć w to co się wydarzyło, musiałem sobie wszystko poukładać. Połowa mojego życie składała się z tej właśnie dziewczyny, druga natomiast to świat nadprzyrodzony. Nie myślałem, ze prawda będzie aż tak bolesna, tym bardziej wypowiedziana przez nią. Odczuwałem, że na moje serce spadają teraz sopelki lody ostre jak brzytwa, które wbijają się w sam środek. Nagle poczułem dziwne zakręcenia w mojej głowie, czułem jak przestaje nad sobą panować. "Atak paniki..." pomyślałem próbując nabrać tchu do płuc, a potem łagodnie wypuścić powietrze. Jednak jedyne co mi się udawało to słabe jęki, wydobywające się z moich ust. Z całych sił próbowałem zapanować nad samochodem, który prowadziłem. Widząc, że zaraz dojdzie do tragedii poszukiwałem hamulca nogami lub kluczyka w stacyjce. Jednak moje ręce i nogi robiły teraz to co im się podoba, nie mogłem nad nimi zapanować. Przypomniał mi się mój ostatni atak paniki, była ze mną Lydia. "Licz Stiles! Licz!" pomyślałem.
- Raz...- mówiłem sam do siebie resztkami sił próbując wyhamować, lub zrobić cokolwiek aby samochód zatrzymał się. - Dw...- urwałem w połowie słowa widząc przed oczami tylko ciemność.


________________________________________________

Em...tak więc koniec kolejnego rozdziału.
Ten trochę krótki, ale niestety musiałam skończyć akurat tutaj żeby było ciekawie. 
Co myślicie o rozmowie Lydii i Stiles'a? Tak wiem, niektórym mogę złamać serduszko, ale cóż. Tak bywa. Mogę wam zdradzić tylko tyle, że Stiles przeżyje xd Cały rozdział wyszedł bardzo uczuciowy, ponieważ pisałam go przy piosenkach Image Dragons ♥ 
Czekajcie na następny rozdział, papa :* 
~ Kolorowa Dziewczyna 
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony