środa, 25 lutego 2015

Rozdział I- Sezon 2

Jej rude włosy lekko otulały moją twarz, oboje staliśmy na zielonej łące, pokrytej kwiatami i trawą. Słońce przygrzewało nasze twarze i ubrania. Moje ręce były na plecach Lydii, przyciskając ją lekko do siebie. Jej pocałunki były bardzo przyjemne, lekko muskały moje usta. Spojrzałem prosto w duże, zielone oczy, które wydawały się promieniować radością. W jednej chwili na jej twarzy, zauważyłem nieprzyjemny grymas. Całe otoczenie zmieniło się w przeciągu sekundy. Staliśmy w ciemnym lesie, słyszałem ciche krzyki i jęki. Zauważyłem jak dziewczyna upada, w moich rękach. Zauważyłem jak na moich rękach pojawia się jej krew, cieknąca prosto z brzucha. W swojej ręce zauważyłem lśniący nóż, który sam trzymałem. Jej oczy wydawały się być pełne lęku, słabości i strachu.
- To toja wina, Stiles.- dziewczyna wyszeptała to tak cicho, ale wszystko dokładnie usłyszałem.- zabiłeś mnie.- powiedziała, po czym upadła na zimną ziemię nadal krwawiąc. 

Obudziłem się, cały roztrzęsiony. Moje ręce drżały pod kołdrą, a z moich pleców spływały pojedyncze kropelki potu. Otarłem czoło, widząc, że jestem u siebie w pokoju. Znów ogarnęła mnie pustka, której nie mogłem pozbyć się od tamtej nocy. Lydia śniła mi się dosyć często, jednak zawsze inaczej ginęła. Tym razem koszmar był naprawdę straszny, ponieważ zabiłem ją ja sam. Wyciągnąłem rękę, żeby zapalić moją lampkę nocną. Potem włączyłem telefon, który wskazywał 4;00. Powolnym i chwiejnym krokiem podszedłem do drzwi, żeby je uchylić. "Zabiłeś mnie..." przypomniały mi się słowa dziewczyny. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Chwyciłem się pobliskiej ściany, żeby nie upaść. Na chwilę zamknąłem oczy, próbując się uspokoić. Kiedy udało mi się nieco stłumić emocje, powoli zszedłem na dół, zaświecając światło w kuchni. Nalałem sobie do szklanki trochę soku jabłkowego, kiedy zauważyłem, że w salonie świeci się światło. Po cichu podszedłem, żeby zobaczyć kto tam siedzi. Zauważyłem mojego tatę, który był zawalony papierami. Kiedy usłyszał moje kroki, zerwał się z miejsca, jakby się przestraszył.
- Nie śpisz?- zapytał ze zdziwieniem, wracając na swoje miejsce.
- Chciałem zapytać o to samo ciebie.- odparłem, podchodząc bliżej i sprawdzając co leży na stole.- Co to?- zapytałem, podnosząc jedno zdjęcie ze stołu.
- To raporty ze śmierci...
- Rozumiem.- odparłem szybko, widząc niewyraźne zdjęcie, przedstawiające rudą dziewczynę leżącą w lesie. Nastąpiła długa cisza, usiadłem obok mojego taty, który wydawał się być smutny. Nic nie powiedziałem, tylko przyglądałem się informacją, które zapisał. "Dziewczyna zginęła, po tym jak mężczyzna zaatakował ją nożem...". Przełknąłem wielką gulę w moim gardle, przypominając sobie ostre pazury Peter'a. Nie miałem zamiaru dalej czytać tych wszystkich zmyślonych historii, które zapisał mój tata. Niestety, nie mógł też napisać, że zabił ją wilkołak, który chciał stać się alphą. Od tego ataku minęły dwa tygodnia, ale za każdym razem, kiedy tylko przypomniałem sobie o głosie Lydii, moje serce kurczyło się.
- Mogę cię o coś zapytać?- odwróciłem się w stronę mojego taty, który nadal wpatrywał się w stolik. Po krótkim namyśle odłożył długopis i spojrzał na mnie.- Tamtej nocy...mogłem zrobić coś, żeby ona nadal...żyła?- zapytałem łamiącym się głosem. Mój tata nie odpowiedział, tylko uścisnął mnie mocno zaciskając ręce na moich plecach. Wtuliłem się w niego, czując jak z moich oczu spływają pojedyncze łzy.
- Zrobiłeś wszystko co mogłeś, Stiles.
------------------------------------------------------------------------------
Stałem pod drzwiami pedagoga w szkole, czekając aż pani Smith przyjdzie na umówione spotkanie. Zauważyłem Scott'a, który razem z Allison idą przez korytarz, oboje nie oddzywali się do siebie, a ich głowy spuszczone były w dół. Poczułem dosyć silny ścisk w żołądku, kiedy usłyszałem przekręcenie gałki w drzwiach. Wszedłem do dosyć jasnego pomieszczenia, w którym było mnóstwo kwiatów. Okno przykrywały beżowe firanki, na parapecie stała mała paprotka, a w rogu szafka z książkami. Na środku ustawiony był drewniany stół, z obydwóch stron ustawione było jedno krzesło. Zauważyłem jak pani Smith wskazuje ręką, abym usiadł na jednym z nich. Wykonałem rozkaz, po czym nerwowo stukałem palcem o blat stołu. Pani Smith była miłą kobietą o jasnej cerze, brązowych włosach sięgających do ramion oraz zielonkawych oczach. Ubrana w szerokie spodnie i beżowy żakiet, podobnego kolory co firanki, przysiadła teraz po drugiej stronie, przyglądając mi się uważnie. Usłyszałem, jak nasypała cukru do herbaty, a następnie podała mi ją. Wziąłem do ręki filiżankę, upiłem łyk słodkiego napoju, po czym odstawiłem go na stół.
- Jestem dzisiaj pierwszym gościem.- pani Smith zaśmiała się, opierając się o oparcie. Uśmiechnąłem się do niej, mimo iż nie miałem na to ochoty. Ta kobieta działała na mnie uspokajająco. - Co u ciebie? Dobrze się czujesz...?- zapytała, jakby prowadziliśmy tylko normalną rozmowę.
- Można tak powiedzieć.- odparłem, po czym upiłem drugi łyk herbaty.
- Czujesz się winny?- zapytała lekko ochrypłym głosem, kładąc ręce na blat stołu. Przez chwilę milczałem, zastanawiając się, co tak naprawdę czułem. Nie czułem się w pełni winny, ale nie mogłem mówić, że jestem niewinny. "Gdybym nie zostawił Lydii samej..." pomyślałem, po czym mocniej zacisnąłem pięści.
- Nie do końca.- odparłem smutnym i zmęczonym głosem. Pani Smith kiwnęła porozumiewawczo głową, po czym zaczęła mówić, o tym, jak można zapomnieć o swojej winie. O tym, że nikt nie powinien się zadręczać. O tym, że czasem tak się dzieje, że ludzie odczuwają winę, chociaż to nieprawda. Te same słowa słyszałem co tydzień, w jej gabinecie. Stopniowo przywykałem do tego, ze pani Smith trzyma tutaj tak dużo książek, znałem już każdy kąt w tym gabinecie. Mógłbym poruszać się tutaj nawet z zamkniętymi oczami. Zdałem sobie sprawę, że właśnie skończyła swoją przemowę, z której zrozumiałem tylko dwa słowa. "Wina" i "ludzie".
- Widzimy się za tydzień.- odparła. Szybko wstałem ze swojego miejsca, biorąc plecak z podłogi. Zarzuciłem go na plecy i wyszedłem na pełen uczniów korytarz. Ruszyłem w stronę swojej szafki, czując na sobie spojrzenia innych. Starając się ich ignorować, szukałem znajomej mi twarzy.
- Cześć Stiles.- prawie podskoczyłem, kiedy za moimi plecami rozległ się znajomy głos. Cora stała niewzruszona moją reakcją, uśmiechając się do mnie jednym z tych spojrzeń "To nie twoja wina". Nienawidziłem tego, gdy ktoś na mnie tak patrzył.
- Hej.- odburknąłem, prawie niedosłyszalnie.
- Jak u pani Smith? Ostatnio nie było cię w szkole, wiesz ile było zadań domowych.- ciągnęła, idąc ze mną korytarzem.- Muszę ci kogoś przedstawić, jeszcze nie zdążyłeś jej poznać.- odparła uśmiechając się. Nawet nie zauważyłem, kiedy chwyciła mnie za rękę, prowadząc w stronę szafek.
- To Stiles, a to Lucy. Pamiętasz? Znalazłeś ją kiedyś w szkole...W sumie była wtedy nieprzytomna.- Cora uśmiechnęła się. Rzuciłem w stronę dziewczyny badawcze spojrzenie, wydawała być się miła. Przypomniałem sobie tamtą noc w szkole, kiedy byłem z Lydią. Lucy uśmiechała się w moją stronę, trzymając w rękach książkę od matematyki.
- Pamiętam.- odparłem powoli. Cora dopiero teraz puściła moją rękę. Po paru minutach odszedłem z dziewczyną, ruszając w stronę klasy. Zanim jednak wszedłem, ciemnowłosa zatrzymała mnie, jednym ruchem ręki.
- Wszystko w porządku?- zapytała z zatroskaną miną.
- Nie...- odparłem. Czułem, ze teraz tylko Cora wydaje się w tym wszystkim być najnormalniejsza. Scott prawie ze mną nie rozmawiał, podobnie jak Allison, Kira i Malia. Zapewne nie wiedzieliby o czym mają ze mną porozmawiać. "Cześć Stiles, jak ci się żyje po tym  dziewczynę zabił Peter?".
- Co się dzieje?- zadała kolejne pytanie. Nagle nad nami rozbrzmiał donośny dzwonek, świadczący o tym, że lekcja się zaczyna. Przypomniały mi się słowa Cory, przed tym całym incydentem. "Ja...ja...kocham cię!" .Wchodząc do klasy, odwróciłem się do niej i powiedziałem...
- Lydia mi się śni...

Witam się znów z wami już w drugim sezonie! 
hm..rozdział trochę krótki, ale kolejne są już dłuższe.
Szczerze? Przestałam lubić Corę... nie wiem stała się
taka nachalna xd Jeżeli chcecie wiedzieć to w zakładce "Bohaterowie"
doszedł ktoś całkiem nowiutki i możecie to obczaić. A w zasadzie to
dwie osoby ^_^ Ale pojawią się troszeczkę później. Na razie skupię się
na żałobie Stiles'a... 

czwartek, 19 lutego 2015

Zapowiedź II sezonu

Cześć!
Jako, że stary sezon dobiegł końca dzisiaj pokaże wam filmik :3 Mam nadzieję, że wam się spodoba i mimo śmierci jednej z postaci dalej będziecie czytać ^_^


czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział XII

*Zanim przeczytasz ten rozdział włącz tą muzyczkę (link)


Rozdział XII

Wszyscy zebraliśmy się przy szkole, tak jak było to zapowiedziane. Po raz pierwszy w życiu widziałem Lydię ubraną w taki sposób, najważniejsze co to adidasy na jej nogach. Biały top z jakimś napisem, a na to skórzana kurtka. Niżej miała ciemne legginsy. Wszyscy ubrani byli inaczej niż zwykle, założyli na siebie luźniejsze, sportowe ubrania, w których lepiej byłoby im uciekać oraz walczyć. Kurczowo zaciskałem w ręce moją latarkę, drugą podając Lydii. Spojrzałem na twarze wszystkich zebranych, z tego grona najbardziej wyluzowany zdawał się być Derek, chociaż pod jego koszulką dostrzec można było napięte mięśnie.
- Na pewno wszyscy chcą iść?- zapytał Scott, spoglądając na grupkę osób. Kiedy się zastanowić, byliśmy tylko głupimi nastolatkami, którym wydawało się, że mogą uratować świat. Staliśmy tam teraz z plecakami i latarkami w rękach, obserwując się z poważnymi minami. Wszyscy potakująco kiwnęli głowami, na znak, że są gotowi podjąć się zadania.
- To bardzo niebezpieczne, jeżeli nie chcecie...- zacząłem, ale Cora była szybka i przerwała mi w pół zdania. 
- Dosyć tego, nie mamy czasu- ponagliła nas - Skoro wszyscy chcecie się narażać, to idziemy wszyscy.- powiedziała bez żadnych wyrzutów. Czasem zastanawiałem się, czy ta dziewczyna ma chociaż trochę współczucia i potrzeby ochrony innych. 
- Lydia, Malia, Cora i Derek pojadą z tobą, a ja ze Scott'em na motorze.- powiedziała Kira, patrząc na mój samochód. Wyjąłem z kieszeni kluczyki, otwierając jeep'a. Zauważyłem jak dziewczyny i Derek kolejno wsiadają do pojazdu. Wyjąłem z kieszeni komórkę, zauważyłem tam 3 nieodebrane połączenia od taty. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, ale nie mogłem teraz oddzwonić. Nie w tym momencie, ważniejsze było życie mojego przyjaciela. Szybko wsiadłem do samochodu ruszając zaraz za Scott'em. Byli teraz tylko parę metrów przed nami. Gdzie tak właściwie jedziemy? Przez głowę przeszło mi jedno nurtujące mnie ciągle pytanie. Jednak zaraz domyśliłem się, że chodzi tutaj o stary dom, w którym kiedyś uwięziono Argent'a. Spojrzałem na zegarek, była już 16:30. Na dworze było szaro, a słońce powoli zachodziło za horyzont. Po 10 minutach byliśmy na miejscu, wysiadłem z samochodu widząc przed sobą znaną mi już ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. 
- Jaki jest plan?- zapytała Malia. Wszyscy stanęliśmy teraz w małym kółku, tak jak przed meczem kiedy się naradzamy. 
- Nie rozłączamy się...staramy się przeżyć.- Scott powiedział to spokojnym głosem, jednak wyczułem jego niepewność. Pozostali kiwnęli tylko głowami i ruszyli w stronę lasu, poszedłem zaraz za Lydią. Zauważyłem jak dziewczyna ma nieobecny wyraz twarzy. Chwyciłem od tyłu za jej rękę, po chwili poczułem jak dziewczyna ściska mnie mocniej. Idąc, rozglądałem się na boki, szukając jakiegoś cienia, jednak nic nie zauważyłem. Nagle dotarliśmy do znanego już nam wcześniej miejsca. Dom nadal wyglądał strasznie, tym razem łatwiej było dostrzec wszystko wokół, gdyż nie było jeszcze aż tak ciemno. Podszedłem bliżej, ale Scott zatrzymał mnie jednym ruchem ręki. Sam zaczął natomiast bardzo wolno iść w stronę domu. Nagle usłyszałem mój głośny dzwonek telefonu, widząc zdenerwowanie w oczach moich przyjaciół, szybko go wyciszyłem. "To mój tata..." pomyślałem, o tym jak musi się martwić. Żaden z naszych rodziców nie wiedział gdzie teraz jesteśmy, ani co się z nami dzieje. Wyłączyłem telefon i odłożyłem go na swoje, stałe miejsce. Wszyscy zwróceni byliśmy w stronę domu.
- Myślałem, że już nie wpadniecie.- usłyszałem za sobą chłodny głos Petera. Odwróciłem się, marszcząc brwi. Wyglądał na bardzo rozluźnionego, jakby dobrze się bawił. Na samą myśl o tym, że zaraz zacznie się walka przeszły mnie dreszcze. Scott spoglądał na niego, pełnym wyrzutem spojrzeniem, podobnie jak Cora. Allison natomiast mocniej zacisnęła swój łuk, szykując się do bitwy. Derek miał taką samą minę, jak wcześniej, co mnie wcale nie zdziwiło.
- Jesteś sam?- Scott zapytał niedowierzając, w jego głosie słychać było nutkę strachu.
- Czasem jesteś przezabawny McCall...- Peter zaśmiał się, po czym poprawił swoje rękawy.- Chłopcy- pstryknął palcami, a zaraz za jego plecami wyłoniło się z 10 silnych wilkołaków. Wstrzymałem oddech, widząc minę Derek'a. Nawet on bał się w takiej sytuacji. Jednak nadal staliśmy na przeciwko Petera, rzucając mu wrogie spojrzenia. Czułem jak moje mięśnie napinają się, a pięści ściskają się w w sobie, dusząc przy tym palce.
- Dlaczego to robisz?- zapytała Cora wpatrując się w Peter'a.
- Chcę być alphą...ale to pewnie wszyscy już wiecie.- w jego głosie był taki spokój, jakby właśnie mówił coś kasjerce przy kasie.- Żeby to zrobić...musiałem zabić parę osób, żeby byś silniejszy. Teraz zabiję ciebie.- wskazał palcem na Scott'a, który obrzucił go wrogim spojrzeniem. Wszystkie wilkołaki ruszyły w naszą stronę, zauważyłem jak  jeden z nich atakuje Derek'a, a dwa następne Corę. A co ja miałem zrobić? Byłem...tylko człowiekiem. Spojrzałem na Lydię, która stała jak słup na środku pola walki. Podbiegłem do niej, chwytając ją za rękę. Pociągnąłem w stronę lasu, nakazując jej abyśmy się schowali.
- Co mamy zrobić? Oni ich zabiją!- Lydia była roztrzęsiona, zauważyłem jak po jej policzkach ciekną łzy. Peter właśnie teraz jęknął głośno, a zaraz potem oddał mocny cios Scott'owi.
- Nie możemy pozwolić, żeby Peter zabił ciebie i Scott'a.- powiedziałem ochrypłym głosem nadal trzymając dziewczynę.
- Poczekaj tutaj- powiedziałem, po czym poszedłem na sam tył domu. Wszedłem po drabinie, stałem już teraz na dachu rozglądając się za kominem. Kiedy go zauważyłem zszedłem po małym, ciemnych schodkach dla kominiarzy na sam dół. Zaświeciłem moją latarkę poszukując jednej rzeczy. Nagle zauważyłem, że duże lustro wisiało przy samych drzwiach. Obok niego zawieszony był duży wieszak, do powieszania kurtek. Odwiesiłem lustro ze ściany, ustawiając je przy samym przednim oknie. Poświeciłem latarką w jego stronę, przez co blask rozbłysnął się na oczy wszystkich wilkołaków Petera, które momentalnie zaczęły zakrywać oczy i wyć z bólu. Całe szczęście nasza grupa była odwrócona tyłem do domu i nie ucierpiała na moim pomyśle. Zadowolony z siebie, że mój plan wypalił postawiłem latarkę na parapecie, żeby cały czas świeciła na lustro. Sam natomiast wybiegłem z domu, wzrokiem szukając Lydii. Jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wbiegłem do lasu, biegnąc po wąskiej ścieżce i rozglądając się na boki. Z tyłu słyszałem jęki i wycia wilkołaków, a potem trzask rozbijanego szkła. Domyśliłem się, że wkurzone wilkołaki rozbiły szybę, a potem lustro. Biegłem przed siebie, potykając się o konary drzew. Nagle usłyszałem głośne strzały pistoletu, a potem świsty strzał przelatujące niedaleko mnie. Nie miałem czasu się odwracać, dysząc ciężko przystanąłem na chwilę.
- Aaaaaaaaaaaa!- usłyszałem krzyw Lydii, który rozniósł się po całym lesie. Jednak dokładnie wiedziałem skąd dochodzi, szybko skręciłem w prawo nadal biegnąc. "Lydia, wytrzymaj jeszcze..." mówiłem do siebie ciężko oddychając. Nadal słyszałem głośne strzały pistoletu, Argent..? Przeszło przez moją myśl, miałem nadzieję, że tak. Nagle zauważyłem jakieś dwa cienie, szarpiące się ze sobą. Podbiegłem do nich, widząc jak Peter szarpie Lydię.
- Puść ją!- krzyknąłem do niego, nakazując mu przestać. Peter zacisnął pazury na gardle Lydii.
- Nie zbliżaj się, albo ją zabiję.- wysapał. Stałem nieruchomo, wpatrując się w niego wrogim spojrzeniem.
- Co mam zrobić, żebyś ją puścił?- zapytałem ściszając głos do szeptu.
Jednak Peter nic nie odpowiedział, tylko szarpnął pazurami o gładkie ciało Lydii, śmiejąc się przy tym głośno.
- Nie!- krzyknąłem podbiegając do nich. W ostatniej chwili złapałem opadające ciało dziewczyny. Moje ręce natychmiast zrobiły się czerwone od krwi, miałem w rękach zdrętwiałe ciało rudowłosej, która pobladła na twarzy. Zauważyłem na szyi mocne zadrapanie, z którego sączyła się czerwona krew. Z moich polików spłynęły łzy, mocniej zacisnąłem w objęciach Lydię, czując jej skórzaną, zniszczoną kurtkę.
- Jest dobrze....- wyszeptała, po czym przymknęła oczy- Kocham cię.- dodała zaraz ochrypłym i zdyszanym głosem rozluźniając uścisk mojej dłoni.
- Ja też cię kocham...- powiedziałem  składając na czole Lydii pojedynczy pocałunek. Zauważyłem jak po kolej wokół schodzą się inni. Jednak nie widziałem teraz nic poza nią... Lydia nie żyje.



----------------------------------------------------------------------------------
The end!
Co po niektórzy mają ochotę mnie rozszarpać gołymi rękoma zapewne. Skoro to ostatni rozdział, to chciałabym wam podziękować, ze wytrwaliście do samego końca <3 Naprawdę dziękuję wszystkim czytelnikom bloga, którzy dopingowali Stiles'a. To wy daliście mi chęci do dalszego pisania. Dlatego też oświadczam wam, że napiszę kolejny sezon. Mam nadzieję, że się cieszycie. Szczerze, kiedy zakładałam bloga nie myślałam, że będzie tutaj aż tyle miłych komentarzy. Zastanawiałam się, czy ktoś będzie chciał to czytać i komentować. Jednak, ku mojemu zdziwieniu znalazły się takie osoby ♥ 
Kolejne rozdziały powinny pojawić się za jakieś półtora tygodnia, zaczęłam już coś tam dziubać. .Chciałabym wam również powiedzieć, jak trudno było mi pisać z oczu chłopaka, skoro jestem dziewczyną . Jednak postanowiłam, że następny sezon również będzie pisany również w 1 os. l. poj. 
A tak w trzech słowach, wypowiem się co do rozdziału. Mimo iż ostatni, nadal krótki. Czasem zadaję sobie pytanie, kiedy nauczę się lepiej rozbudowywać akcję? Znaczy, chodzi mi głównie o to, żeby akcje były dłuższe, a nie że postacie przeskakują z jednego do drugiego miejsca :3 Rozdział mi się podoba, chociaż myślałam, że będzie lepszy. Końcówka taka smutna :'( Przepraszam was! Naprawdę kocham tą dziewczynę i sama mam ochotę zabić się za to, że to zrobiłam! Jednak wicie, chciała byście mieli takie zaskoczenie na sam koniec. Mam jednak nadzieję, że nie znienawidzicie tego bloga za to co zrobiłam i dalej będziecie czytać te opowiadania ^_^ 
Jeszcze raz dziękuję, zapraszam do wyrażania swojej opinii :D 

czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział XI


- Ten pocałunek...Stiles czemu mi nie mówiłeś?
- Lydia...ja...jeżeli cię uraziłem, to przepraszam. -odparłem trochę zmieszany całym zajściem. Jeszcze niedawno usłyszałem od Lydii, że chcę abyśmy się tylko przyjaźnili.
- Nie uraziłeś, to było całkiem...- szukała właściwych słów.- miłe.
Jednak zanim się odwróciłem, dziewczyna przyciągnęła mnie do siebie i złożyła na moich ustach przyjemny pocałunek.
- Skoro Peter mordował ludzi...musimy go teraz znaleźć.
-Peter chce być Alphą...Będzie musiał mnie zabić, żeby nim zostać.
- Kolejne ciało zamordowane...nie mamy już czasu...


Rozdział XI
Reszta lekcji mignęła w zaledwie chwili, nim się obróciłem stałem na parkingu spoglądając na uczniów, którzy wychodzą roześmiani ze szkoły. Nigdzie nie dostrzegłem Scott'a, pewnie już dawno był w drodze do domu. Nagle zauważyłem jak Lydia idzie prosto w moją stronę. 
- Widzimy się jutro.- złożyła na moim policzku krótki, ale przyjemny pocałunek. Zanim dziewczyna odeszła, chwyciłem ją za rękę i odwróciłem w swoją stronę. Spojrzałem na jej duże, zielonkawe oczy. 
- My teraz jesteśmy...- nie dokończyłem pytanie, gdyż Lydia tylko szepnęła mi do ucha.
- Tak, jesteśmy parą.- poczułem jej oddech na mojej twarzy, po chwili widziałem już tylko jej  rudą głowę, która  kieruje się do swojego samochodu. Uśmiech sam wyskakiwał na mojej twarzy, kiedy myślałem, że Lydia teraz jest moja. "Ona mnie naprawdę kocha..." pomyślałem. Od lat walczyłem o to, żeby dziewczyna poczuła do mnie chociaż namiastkę tego uczucia. Nie mogłem uwierzyć...Lydia naprawdę mnie kocha! Z każdym kolejnym korkiem uświadamiałem to sobie coraz bardziej. Z prawej kieszeni wyjąłem kluczyki od samochodu, zaraz potem wsiadłem do niego i odpaliłem. Po paru minutach stałem przed moim domem, wszedłem na ganek, w którym kiedyś razem z moją mamą co sobotę czytaliśmy książki. Otworzyłem drzwi, które lekko zaskrzypiały.
- Eh...już od miesiąca mam wymieniać te zawiasy.- powiedział mój tata, widząc mnie na korytarzu.- Jak w szkole?- zapytał.

- Czemu mi nie mówiłeś, że kolejna osoba została zamordowana? Czy policja w ogóle próbuje szukać Petera?- rozbiłem całą przyjemną rozmowę, w zaledwie kilku chwil.
- To nie takie proste, jak ci się wydaje...- obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Nagle ze schodów zbiegł Miguel, który najwyraźniej już miał się dobrze. Rzucił mi jeden z tych swoich uśmieszków, po czym spiorunował nas wzrokiem.
- O czym gadacie?- zapytał idąc w stronę lodówki. Zauważyłem, jak wyciąga z niej karton z mlekiem, a zaraz potem bierze spory łyk.
- Dobra, idźcie się lepiej...pouczyć.- powiedział mój tata, wyganiając nas na górę. Razem z kuzynem pobiegliśmy po schodach do mojego pokoju. Szybko wklepałem w internecie jedno słowo "alpha". Byłem pewien, że wyskoczą mi ta bzdurne mity i bajki dla dzieci o wilkołakach, ale informacje zdawały się być naprawdę bardzo ciekawe. Miguel przyglądał i się, siedząc na moim tapczanie. "Przywódca wilkołaków, który pragnie zapanować nad swoim stadem..." odczytując kolejne zdania w jasnym monitorze, zaczynały boleć mnie oczy. Jednak nie przestawałem czytać. Nie wiem nawet jak, natrafiłem na stronie, w której dokładnie opisana była banshee. "Podobno kilku nieszczęśników, którzy spojrzeli banshee prosto w twarz, zmarło". Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz, jednak starałem skupić się na tym, czego właściwie szukałem. Wklepałem hasło do internetu: "Jak z powrotem stać się alphą" Wyskoczyły mi różne stronki, opisujące dokładnie różne mity i legendy. Jednak jedno zdanie najbardziej zapadło mi w pamięć. "Utracony alpha, żeby powrócić do dawnych łask, musiałby zabić wielu ludzi, ale przede wszystkim alphę, który odebrał mu przywódctwo, albo kogoś kto jest dla niego szczególnie ważny". Wyłączyłem komputer, spoglądając na Miguela, który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, co właśnie udało mi się odnaleźć. "Kogoś kto jest dla niego ważny." Ale kto to jest? Nie znałem Peter'a, tylko parę rozmów w czasie, kiedy czekałem na Derek'a. Może właśniue on jest dla niego ważny, a może ktoś inny. Cora?
-----------------------------------------------------------------------
- Przecież to Lydia!- Scott był zdziwiony, tym co wczoraj udało mi się odszukać.- Pamiętasz jak na balu...- nie dokończył zdania, widząc Allison, która szła w naszą stronę. Staliśmy przed szkołą, czkając na dzwonek. Dziewczyna uśmiechnęła się na nasz widok, a raczej na widok McCall'a.
- Lydia? Może nie...wydaje mi się, że to ktoś inny.- powiedziałem zflustrowany, nie dopuszczając do siebie tych myśli. Lydii mogłoby się coś stać, tak jak nam wszystkim
- Idziemy dzisiaj?- zapytała Allison, spoglądając na Scott'a.
- Gdzie?- zapytałem spoglądając na tą dwójkę.
- Na polowania.- Allison zaśmiała się po cichu, ale zaraz spoważniała.- Peter...- przypomniała mi.
- Lydia nie może iść z nami.- zaprotestowałem, widząc jej podjeżdżające tutaj auto. Rudowłosa wysiadła z niego i zaraz do nas podeszła, posyłając mi miły uśmiech. Stanęła obok nas, wpatrując się w każdego z osobna, jednak swój wzrok zawiesiła na moich oczach.
- Jaki jest plan?- zapytała swoim śpiewnym głosem. Znów przypomniał mi się fragment wyczytany dziś w internecie. Wszyscy staliśmy cicho, nikt nie chciał odpowiedzieć Martin. W końcu zebrałem się na odwagę, spojrzałem jej prosto w oczy.
- Nie możesz iść z nami...- powiedziałem łagodnym głosem, żeby jak najmniej zranić Lydię. Jednak ta nie zdawała sobie sprawy z wypowiedzianych przez mnie słów. Wiedziałem, że zemsta na Peterze byłaby dla niej ulgą, ale nie mogłem pozwolić na to, żeby coś się jej stało.
- Ale dlaczego?- dziewczyna wyprostowała się, wyciągając przed siebie podbródek.- Jestem odważna.- nadal mówiła, jej głos zmienił się na bardziej płaczliwy. Wyglądała teraz jak dziecko, któremu nie pozwalają zjeść kolejnego ciastka.
- Peter jest groźny...- przypomniała jej Allison.
-Skoro jest groźny, dlaczego wy wszyscy tam idziecie?-zapytała spoglądając na całą zebraną paczkę.- O której jedziemy?- rudowłosa nie przestawała narzekać. W końcu wszyscy ugięliąśmy się pod nią i umówiliśmy się na 17 tutaj przy szkole.
------------------------------------------------------------------------
Reszta lekcji minęła całkiem spokojnie, od czasu do czasu ktoś się zaśmiał, jak to zwykle bywa. Na każdej przerwie rozmawiałem z Lydią, albo ze Scott'em. Trening przeleciał dzisiaj bardzo szybko. Nawet straszne ćwiczenia zdawały się być dla mnie proste. Cały czas myślami błądziłem w dzisiejszym wieczorze, przewidując najgorsze scenariusze. Peter zawsze był nieprzewidywalny, bądź co bądź, ale bałem się go. Odkąd zamordował tylu ludzi w naszym mieście, nie miałem już do niego ani grama zaufania. Ale jak sześcioro nastolatków i Derek miałoby sobie nie poradzić z jednym Peter'em? A może ktoś z nim będzie? Przypomniał mi się poprzedni wieczór, w którym Peter'owi pomagało dwóch dosyć silnych i groźnym mężczyzn. Cora i Scott nie mogli sobie z nimi poradzić, dopiero gdy przyszedł Argent...wszystko poszło zgodnie z planem. Jednak Allison nie pozwoliłaby swojemu tacie znów narazić się na niebezpieczeństwo, sam zresztą też nie puściłbym mojego taty na pastwę jakiś wilkołaków.
- Czym się tak martwisz? Wszystko będzie dobrze...- usłyszałem łagodny głos Lydii, która stała obok mnie, gładząc ręką moje ramię.
- Wiem, ale nadal się martwię. O ciebie, Scott'a...o wszystkich.- powiedziałem odwracając się w jej stronę. Teraz staliśmy dokładnie na przeciwko siebie, a dzieliło nas tylko parę cali różnicy.
- Jesteśmy silni. Nie dam pokonać się jakiemuś Petero'wi.- Lydia uśmiechnęła się lekko. Wiedziałem, że mówi to aby mnie pocieszyć, ale w jej głosie słychać było zdenerwowanie. Nagle poczułem falę gorąca, kiedy zorientowałem się, że dziewczyna mnie pocałowała. Za każdym razem kiedy to się działo, moje ciało przechodziły przyjemne dreszcze. Pocałunek jednak dosyć szybko przerwany został pojedynczym dzwonkiem. Westchnąłem, po czym ruszyłem w stronę klasy, chcąc aby ta przerwa była nieco dłuższa. Złapałem dziewczynę za rękę i poszedłem z nią w kierunku klasy.  Matematyka minęła mi całkiem szybko, nie licząc paru zaśnięć na ławce było całkiem ciekawie. Nauczyciel tłumaczył coś, co trafiało do mnie tylko w połowie, a potem znów myślałem...o Lydii. O jej długich, rudych włosach, o jej miękkich ustach i tych wszystkich pocałunkach. Przez chwilę poczułem jakbym znów mógł ją otulić i pocałować.
- Stilinki!- usłyszałem głośny krzyk nauczyciela. Zorientowałem się, że stoi nade mną ze srogą miną.- Skoro jesteś tak bardzo zmęczony...zostaniesz po szkole sprzątać...
- Tak wiem...salę biologiczną.- odburknąłem prawie niedosłyszalnie.
- Widzę, że już wszystko wiesz.- odparł nauczyciel, po czym wrócił do swoich poprzednich zajęć.
Po lekcjach chwilę stałem na korytarzu, czekając aż nauczyciel od biologi przyniesie mi klucz do sali. Jednak na korytarzu świeciło pustkami, jedyne co zauważyłem to sprzątaczka, które już też wychodziła. Była zadowolona, że dzisiaj to ja za nią posprzątam. Przysiadłem na podłodze zaraz obok drzwi, sprawdzając zegarek na ręce.
- Hej...- Cora stała nade mną, rzucając cień na moją twarz. Uniosłem głowę do góry, zdziwiony jej widokiem.
- A ty za co masz karę?- zapytałem unosząc jedną brew.
- Wdałam się w bójkę... mam karę już od jakiegoś tygodnia. Codziennie muszę zostawać po szkole.- powiedziała dziewczyna, zauważyłem jak kąciki jej ust wyginają się w uśmiechu.
- Bójkę?- zapytałem, chociaż było to dosyć podobne do Cory.- z kim?- zapytałem.
- Nawet nie znam jego imienia, to jakiś dupek.- powiedziała z wyrzutem, siadając obok mnie.- wkurzył mnie i tyle.- powiedziała. Pokiwałem głową, jakbym dokładnie rozumiał sytuację Cory. Przez chwilę panowała dosyć niezręczna cisza, która zdawała się ciągnąć wieki. Postukiwałem lekko palcem, o zimną wypolerowaną podłogę.
- Boisz się?- Cora nagle ją przerwała, wpatrując się we mnie. Przygryzłem dolną wargę, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Jak my wszyscy.- odparłem spokojnym głosem, jednak denerwowałem się.
- A co jeśli...komuś z twoich bliskich się coś stanie?- dziewczyna po raz kolejny zadała pytanie.
- A co jeśli nie?- również zapytałem.
- Nienawidzę jak odpowiadasz pytaniem, na pytanie.- Cora zaśmiała się, a zaraz potem odgarnęła z twarzy włosy. Przez chwilę nic nie odpowiadałem, zastanawiając się gdzie jest nauczyciel. Siedzieliśmy tu już dobre 10 minut, a jego nadal nie było.
- Gdzie jest ten głupi nauczyciel?- sam nie wiem kogo o to pytałem, samego siebie, czy może Corę, która zdawała się nie słuchać. Wpatrywała się prosto przed siebie, zatopiona we własnych myślach.- O czym myślisz?- moje pytanie najwyraźniej obudziło ją z tego głębokiego przemyślenia.
- A...to nic ważnego.- odburknęła krótka, oplatając swoje kolana rękoma.
- Coś nie tak?- ponownie zapytałem widząc niezadowolenie dziewczyny.
Cora jakby poprawiła swoje miejsce na podłodze, po raz kolejny próbując wygodnie się ułożyć. Wierciła się teraz niespokojnie, kołysząc w tą i z powrotem. Spojrzałem na nią, jednym z tych pytających spojrzeń.
- Masz już chyba wystarczająco dużo problemów...zresztą ignorowałeś mnie wcześniej, więc nie sądzę, że chcesz wiedzieć co się dzieje.- odpowiedziała pełnym westchnienia głosem. Zaraz potem wstała, wyprostowała się, zarzuciła swoje ciemne włosy do tyłu i odeszła w stronę drzwi. Szybko wstałem biegnąc za nią, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Zaczekaj...- zawołałem, wyciągając do niej rękę, jakby to miało ją zatrzymać.- Co zrobiłem?- zapytałem ochrypłym głosem.
-Nie rozumiesz?! Przez cały czas próbowałam ci powiedzieć, że ja....ja...coś do ciebie czuję. - odpowiedziała oschłym tonem, odtrąciła moją rękę i wyszła z budynku. Nie rozumiejąc całej sytuacji, jak to możliwe żeby Cora była we mnie zakochana? Zawsze traktowała mnie, jak...kogoś bliskiego. Jednak nie myślałem, że to może być coś wiecej niż tylko przyjaźń. Tymczasem postanowiłem, że nic tu po mnie. Nauczyciel nie zjawiał się już od dłuższego czasu, a przecież niedługo mieliśmy wyruszyć na poszukiwanie Petera. A raczej...zabicie go...
------------------------------------------------------------------------
Wróciłem do domu, pełny zmęczenia i ulgi, którą poczułem wchodząc do znajomego pomieszczenia. Zrzuciłem torbę na bok i pobiegłem po schodach do góry. Ku mojemu zdziwieniu na óżku siedziała Lydia. Kiedy usłyszała moje kroki, odwróciła się w moją stronę.
- Co tutaj robisz?- zapytałem zdziwiony. Jednak podobało mi się to, że była blisko mnie, właśnie w tej chwili.
- Chciałam pobyć z tobą.- odparła. Podszedłem do niej, lekko się nachylając. Po chwili dziewczyna ułożyła się wygodnie na łóżku, a ja na niej. Poczułem jak jej ręce wędrują na moją szyję, delikatnie mnie tuląc. Uśmiechnąłem się, zamykając oczy. Przekręciliśmy się i to Lydia teraz leżała na mnie. Przyciągnąłem ją do siebie, lekko całując jej usta. Chciałbym, żeby ta chwila nigdy nie przemijała. Trwała wiecznie, ale niestety. Byliśmy umówieni na 17, żeby zrealizować nasz plan.
- Stiles?- szepnęła Lydia do mojego ucha.
- Tak?- zapytałam równie cicho.
- Nic nam się nie stanie...wiesz?- przez chwilę zastanawiałem się nad tym co powiedziała, ale w końcu odparłem krótko.
- Wiem.
------------------------------------------------------------------------
Ostatnią scenę dopisałam właśnie przed chwilą. Aw....jak słodko. 
To miał być ostatni rozdział, ale jednak będzie jeszcze jeden! 
Jakos za długo by to trwało, więc podzieliłam to na dwie częśći. 


Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony