Spoglądałem nerwowo na Corę, oczekując od niej najgorszych słów.
- Zmusili mnie do tego...- powiedziała ochrypłym głosem. Nagle poczułem dziwne drżenie w mojej kieszeni, wyjąłem z niej telefon "Scott", to właśnie jego numer wyświetlił mi się na ekranie. Zerknąłem na dziewczynę, która wyglądała na smutną. Porozumiewawczym spojrzeniem, dałem jej znać, że odbiorę.
- Halo?- odezwałem się do słuchawki.
- Ściemnia się, chyba musimy już iść.- przypomniał mi Scott.
- Zaraz przyjadę.- powiedziałem, zaraz potem odłożyłem telefon i zamieniłem się w słuch. Ręce Cory lekko drżały, dziewczyna wbiła wzrok w ziemię, jakby przypomniała sobie wszystko co robiła w noc ugryzienia Lucy.
- Stiles...- zaczęła powoli, nadal nie spoglądając w moje oczy. Poruszyłem się niespokojnie na kanapie, byłem bardzo zniecierpliwiony, więc zacząłem obgryzać paznokcie. Były i tak już krótko ścięte, więc sprawiało mi to ból. Nie zważając na krew, która pociekła z jednego palca, nadal oczekiwałem bardzo rozwiniętej wypowiedzi od Cory.- Argent żyje.- powiedziała to tak cicho, jakby zaraz miała całkowicie szeptać. Otworzyłem usta, odebrało mi mowę. "Jak?" "Był pogrzeb..." "On...umarł, wszyscy tak myśleli". Kolejne myśli nasuwały się do mojej głowy w obrotnym tempie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej razem z Corą pojechałem do mojego domu, gdzie czekał Scott. Nadal siedział na mojej kanapie, lekko zgarbiony, wpatrywał się w jasny ekran od laptopa. Słysząc nasze kroki, odwrócił się w naszą stronę wpatrując się w Corę. Byłem tak szczęśliwy! Wiedziałem, ze ta wiadomość ucieszy mojego przyjaciela, Allison pewnie też.
- Scott, Argent żyje.- powiedziała cicho Cora. Spojrzałem na alphę, był tak samo zaskoczony jak ja. Mocno rozszerzone usta oraz oczy, zdziwiony, ale jednak wesoły wzrok.- Gdzie jest?! -Powiedzieliście Allison?- dopytywał chłopak doznając "szału szczęścia". Pokręciłem przecząco głową, zauważyłem jak Scott wstaje, wyjmuje latarkę z szuflady i rzuca mi ją prosto w ręce. Złapałem ją bez trudu, patrząc na chłopaka.
- W takim razie idziemy go szukać.- powiedział. Zerwaliśmy się z miejsca, uradowani całą sytuacją. Wychodziliśmy właśnie z pokoju, kiedy usłyszeliśmy głośny głos.
- Czekajcie!- Cora chciała nas zatrzymać. Odwróciliśmy się w jej stronę, stała trochę zdenerwowana. Jednak spoglądała tylko na nasze uradowane twarze.- Nie będzie tak łatwo go odebrać. Peter go uwięził.- powiedziała prawie, że niedosłyszalnie. Otworzyłem usta, zdziwiony informacją. Przez najbliższy okres czasu, myślałem, że Peter może być już nawet martwy. Okazuje się natomiast, że to on jest tym zabójcą? Pomyślałem o tych 3 osobach, które zostały zamordowane. W tak okrutny sposób, pomyślałem też o moim tacie, który cały ten czas głowił się nad tym kto kryje się pod tą osobą. Peter...pomyślałem, przypominając sobie jego chytry uśmieszek. Wszystko zaplanował, wymusił na nas abyśmy myśleli, że jego też porwali, a co gorsza zamordowali. Ale po co mu te wszystkie osoby? Dlaczego je zabija? I na co był mu ojciec Allison? Spojrzałem jeszcze raz na Corę, które nie potrafiła ruszyć się z miejsca, potem zerknąłem na Scott'a, który nerwowo sprawdził, która jest godzina. Wciągnąłem na siebie kurtkę i wyszedłem z pokoju, pozostali ruszyli w moją stronę. Wyszedłem z domu czując zimny powiew wiatru, jednak nie miałem czasu, aby zapiąć kurtkę. Od razu sięgnąłem do prawej kieszeni po kluczyki od samochodu, wsiadłem do jeep'a i odpaliłem. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi po drugiej stronie. Scott i Cora byli już w środku. Parę razy okręciłem kierwnicę wycofując, potem szybko ruszyłem naprzód. Jechałem teraz tylko i wyłącznie za wskazówkami, które dawała mi Cora "Skręć w prawo, teraz prosto...i w lewo". Moje ręce były tak samo zdenerwowane jak ja, więc drżały lekko położone na kierownicy samochodu. Przypomniał mi się mój ostatni atak paniki, i wypadek. Szybko jednak odgoniłem te złe myśli od siebie i chyba po raz setny skręciłem w prawo. Nagle usłyszałem te dwa słowa, które chciałem słyszeć już od początku tej wyprawy. "Zatrzymaj się". Nacisnąłem hamulec, po czym wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Schowałem je do prawej kieszeni, żeby potem nie szukać ich gdzieś indziej. Wysiadłem z jeep'a czekając aż reszta też to zrobi. Znajdowaliśmy się na ciemnym pustkowiu, wokół nas rozpościerał się ogromny las. Było w nim mnóstwo krzewów, co mogło pogorszyć naszą sytuację. Zaświeciłem latarkę, kierując ją na wąską dróżkę wiodącą prosto do lasu.
- Resztę drogi musimy przejść na pieszo.- oświadczyła Cora, ruszając w głąb. Droga była dosyć długa, nie było widać niczego innego, poza drzewami. Parę razy prawie się przewróciłem o wystający konar od drzewa. Za każdym razem słyszałem ciche parsknięcie Cory. Latarka dawała dosyć mało światła, żeby widać było dokładnie co znajduje się na ziemi. Nie zważając na zimno, podałem swoją kurtkę dziewczynie. Zauważyłem, że strasznie trzęsie się idąc za mną. Nie miała na sobie nic, oprócz cienkiej bluzki. Chętnie przyjęła moją kurtkę, od razu wciągnęła ją na swoje ręce. Nagle Scott się zatrzymał, staliśmy teraz pośrodku lasu. Przed nami stał opuszczony dom, duże drewniane schody prowadzące do drzwi wejściowych były bardzo zniszczone. Okna pozabijano deskami, więc nie było widać co jest w środku. Ściany pokryte były pleśnią, oraz gdzieniegdzie pozostałości farby.
- Słuchajcie, w środku jest Peter, który pilnuje Argenta- Cora ściszyła głos do szeptu. Schowaliśmy się za jednym z większych drzew, które stało natomiast blisko dosyć wysokiego krzaku. Dzięki temu, nikt nie mógł by nas dojrzeć w tych ciemnościach. Widząc spojrzenie Cory szybko wyłączyłem latarkę robiąc głupi uśmiech.- Musimy wejść do środka, ale nie możemy tego zrobić przez drzwi.- mówiła wskazując na wielkie wejście.
- Może przez komin?- zapytałem, wyciągnąłem rękę ku górze, żeby wskazać na miejsca na dachu.
- Komin...głupszego pomysłu nie miałeś?- powiedziała oschłym tonem dziewczyna, spuszczając swoje włosy, które poleciały na jej ramiona. Szybko jednak zgarnęła je z powrotem za swoje plecy.
- To wcale nie jest aż takie głupie.- Scott po raz pierwszy się odezwał. Spojrzałem zaskoczony na chłopaka, nie myślałem, że ktoś zgodzi się z tak głupim planem. Jednak alpha wyglądał na bardzo poważnego. Chwilę później staliśmy już bardzo blisko bocznej ściany domu, wpatrując się w górę. Zastanawiałem się jak tam wejdziemy, moje przemyślenia przerwał cichy szelest dochodzący z głębi lasu. Wstrzymałem oddech, słysząc jak kroki robią się coraz głośniejsze. Wpatrywałem się w ciemność, jednak ktoś szarpnął mnie za ramię. Zrozumiałem, ze to Scott, który chce żeby schował się za drzewem. Gałęzie jednego z krzaków bardzo nieprzyjemnie kuły moje ciało, jednak cały czas wpatrywałem się w nadejście nieproszonego gościa. Zauważyłem cień i niespokojnie poruszyłem się na swoim miejscu. Wstrzymałem oddech, nadal patrząc prosto na ciemną postać. Kiedy jego twarzy wyłoniła się zza krzaków i drzew podbiegłem do niego z oburzoną miną.
- Miguel? Co ty tutaj robisz?- wyszeptałem głośno. Starałem zachować spokój, tak aby nikt nas nie usłyszał. Zauważyłem, jak zza drzew wychodzi też Cora i Scott.
- Poszedłem z wami....co wy do cholery robicie w nocy, w środku lasu?- również szeptał. - I dlaczego szeptamy?- dodał po chwili zastanowienia. Spoglądałem na niego, wbijając w niego morderczy wzrok.
- Śledzisz mnie?!- powiedziałem to chyba zbyt głośno. Usłyszeliśmy głośne trzaśnięcie otwieranych drzwi. Pociągnąłem Miguela za rękę, i wbiegłem razem z nim za dom. Zauważyłam jak Scott'a i Corę zaatakowały jakieś wilkołaki. Cała akcja toczyła się w obrotnym tempie. W ciemnościach, nie można było dostrzec, kto wygrywa, a kto...nie. Zauważyłem tylko wystraszoną twarz Miguela, który się nie ruszał. Siedział skulony, wpatrując się w walkę, którą ledwie dostrzegał. Macałem teraz po trawie, szukając latarki. "Upuściłem ją..." przypomniało mi się, to stało się wtedy kiedy Scott mocno szarpnął za moje ramię. Teraz pewnie leżała gdzieś w polu bitwy. Zauważyłem coś opierającego się o ścianę domu, podszedłem bliżej wskazując ręką, żeby Miguel został na miejscu.
- To drabina..- powiedziałem do siebie, uśmiechając się. Wróciłem do Miguela, nachyliłem się przed nim i wyszeptałem do niego kilka słów.- Słuchaj...nie ruszaj się stąd okej? Gdyby ktoś tutaj szedł skryj się w lesie i nic nie mów.- Miguel zdawał się, że rozumie każde moje słowo. Patrzył tylko wystraszoną miną w moją stronę. Podbiegłem po cichu do drabiny, opartej o dom. Wszedłem kilka stopni wyżej, wpatrując się czy nikt mnie nie widzi. Całe szczęście wszyscy zajęci byli walką. Teraz stałem już na dachu, szybkim ruchem schyliłem się. Podszedłem do komina, na szczęście do samego dołu prowadziła mała drabinka zrobiona specjalnie dla kominiarzy. Wcisnąłem się w małą ciemną dziurę i zacząłem schodzić w dół. Znajdowałem się w ciemnym pomieszczeniu, byłem tutaj sam. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Argent'a. Na środku pokoju, znajdowało się krzesło, obrzucone jakąś starą kołdrą. Odkryłem ją i ku mojemu zdziwieniu, na krzesełku siedział cały i zdrowy Chris. Jego oczy były zamknięte, a na jego ciele nie było śladów żadnych zadrapań. Rozwiązałem liny, zawiązane na jego rękach, oraz nogach.
- Argent...- powiedziałem ściszonym głosem. Jednak nic nie odpowiadał.- panie Argent- powtórzyłem, tym razem trochę głośniej. Usłyszałem głośny krzyk Cory, która prawdopodobnie upadła na ziemię. "Myśl Stiles, myśl!". Bardzo szybkim i mocnym ruchem ręki uderzyłem Argent'a w twarz, mężczyzna pokiwał głową i otworzył oczy. Odetchnąłem z ulgą, pomagając mu wstać. Stawiał powolne i chwiejne kroki, jednak z każdym z nich szło mu coraz lepiej.
- Musimy pomóc Scott'owi i Corze...tam jest wyjście.- wskazałem na drzwi.- a ja wszedłem...tędy- pokazałem na kominek ustawiony obok dwóch foteli i kanapy. Zauważyłem jak twarz Argenta zmienia się, z zatroskanej i uczuciowej, w zabójczą i groźną. Chris wyciągnął dwie bronie i szedł teraz w kierunku drzwi. Poszedłem niepewnie za nim, widząc jak wyłamuje drzwi. Zaczęła się prawdziwa walka, wilkołaki i Peter nie dawały za wygraną. Rzucały Scott'em i Corą w tę i z powrotem. Przemknąłem obok całej walki, podbiegając do Miguela.
- Musimy teraz czekać.- powiedziałem tak cicho kucając obok niego. Nie wiem, czy mój kuzyn nie doznał szoku. Nie oddzywał się do mnie przez cały czas, odkąd tutaj przyszedł. Zastanawiałem się też, jak mam wyjaśnić całe zajście. Usłyszałem głośne wrzaski, tym razem głosy były niznajome. Wyjrzałem zza ściany i zauważyłem, jak dwóch przeciwników zwija się z bólu na ziemi. Peter stał jeszcze o własnych siłach wpatrując się w dwójkę nastolatków i Argenta.
- Chytrze... jednak mnie nie pokonacie. Myślicie, że tyle planowania pójdzie na marne? Zobaczycie, że uda mi się otworzyć ten portal i osiągnąć dawniejszą postać!- krzyknął, po czym uciekł do lasu. Cora zerwała się, żeby za nim pobiec, jednak Scott ją przytrzymał. Wyszedłem zza domu, słysząc za sobą kroki Miguela. Kuzyn wybiegł na sam środek, wpatrując się w nas wszystkich.
- Co to ma znaczyć?- spojrzał na pazury Scott'a, które nadal nie były schowane.- O co chodzi?!- krzyknął. Zauważyłem, jak dwoje wilkołaków niespokojnie porusza się na ziemi. Podszedłem, żeby podnieść moją latarkę.
- Chyba powinniśmy już wracać.- oświeciłem drogą, wiodącą w głąb lasu.
_______________________________________________________
Szliśmy trochę wolniej, niż wcześniej, gdyż Argent miał chyba zwichniętą kostkę. Wreszcie dojrzałem mój samochód w oddali. Coraz bardziej się do niego zbliżaliśmy. W mojej głowie wciąż dźwięczały słowa Petera "Zobaczycie, że uda mi się otworzyć ten portal...", kolejny krok "Osiągnę dawniejszą postać" i znów kolejny krok. Spojrzałem na Miguela, który szedł tuż za mną wpatrując się w małe światło latarki. Eh...jak ja mu to teraz wyjaśnię? Kłamanie nie miałoby już sensu, wszystko dokładnie widział. Wszyscy zmieściliśmy się do samochodu, który od razu odpaliłem. Odwiozłem wszystkich do domu, aż w końcu zostałem z Miguelem sam w aucie. Zapadła nieunikniona cisza, wdawało mi się, że trwa wieczność.
- Będziesz siedział tak cicho, już do końca życia?- Miguel zdawał się być obrażony.
- To co widziałeś, może wydawać ci się...dziwne.- zacząłem.
- Dziwne? To więcej niż dziwne...- odparł robiąc zdziwioną minę.
W końcu zatrzymałem się tuż przed naszym domem, spojrzałem na mojego kuzyna.
- Scott, jest wilkołakiem. Ma pewne zdolności... tych wilkołaków jest więcej w Beacon Hills. - wreszcie to powiedziałem. Miguel, początkowo nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Jednak wydawał się, jakby przyswajać tą wiadomość do siebie.
- Czyli prawie wszyscy twoi znajomi to te dziwne stworzenia? A ty..?- nie dokończył pytania, ale dokładnie wiedziałem o co mu chodzi.
- Nie, nie jestem wilkołakiem.- odpowiedziałem, próbując się uśmiechnąć. Wysiadłem z samochodu, zamykając za sobą drzwi. Razem z Miguelem weszliśmy do domu. Kuzyn jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.
- Twój tata wie?- zapytał. Pokiwałem głową, po czym razem z Miguelem poszliśmy do mojego pokoju. Można by powiedzieć, że bardzo dobrze to przyjął. Nasze relacje jeszcze bardziej się poprawiły, co mnie ucieszyło. Rozmawiałem z nim jeszcze przez jakąś godzinę, miał mnóstwo pytań, co było zrozumiałe. Chętnie odpowiadałem na każde z nich, tym sposobem skracając mu całą historię. Wyglądał na naprawdę zaszokowanego, ale jednocześnie zafascynowany tym, ze wilkołaki istnieją. Przypomniało mi się, że też taki byłem kiedy Scott został jednym z nich.
- A Lydia?- zapytał, widząc moją minę na wypowiedziane jej imię.
- Nie, ona jest banshee.- powiedziałem, bez zbędnych pytań opowiedziałem mu, co to oznacza.
- Kochasz ją, prawda?- jego pytanie kompletnie wybiło mnie z rytmu. Przypomniał mi się nasz pocałunek w szpitalu, słowa Lydii "Jesteśmy tylko przyjaciółmi..." i mój wypadek. Spojrzałem na Miguela i odpowiedziałem...
- Tak.
_______________________________________________________
- Zmusili mnie do tego...- powiedziała ochrypłym głosem. Nagle poczułem dziwne drżenie w mojej kieszeni, wyjąłem z niej telefon "Scott", to właśnie jego numer wyświetlił mi się na ekranie. Zerknąłem na dziewczynę, która wyglądała na smutną. Porozumiewawczym spojrzeniem, dałem jej znać, że odbiorę.
- Halo?- odezwałem się do słuchawki.
- Ściemnia się, chyba musimy już iść.- przypomniał mi Scott.
- Zaraz przyjadę.- powiedziałem, zaraz potem odłożyłem telefon i zamieniłem się w słuch. Ręce Cory lekko drżały, dziewczyna wbiła wzrok w ziemię, jakby przypomniała sobie wszystko co robiła w noc ugryzienia Lucy.
- Stiles...- zaczęła powoli, nadal nie spoglądając w moje oczy. Poruszyłem się niespokojnie na kanapie, byłem bardzo zniecierpliwiony, więc zacząłem obgryzać paznokcie. Były i tak już krótko ścięte, więc sprawiało mi to ból. Nie zważając na krew, która pociekła z jednego palca, nadal oczekiwałem bardzo rozwiniętej wypowiedzi od Cory.- Argent żyje.- powiedziała to tak cicho, jakby zaraz miała całkowicie szeptać. Otworzyłem usta, odebrało mi mowę. "Jak?" "Był pogrzeb..." "On...umarł, wszyscy tak myśleli". Kolejne myśli nasuwały się do mojej głowy w obrotnym tempie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej razem z Corą pojechałem do mojego domu, gdzie czekał Scott. Nadal siedział na mojej kanapie, lekko zgarbiony, wpatrywał się w jasny ekran od laptopa. Słysząc nasze kroki, odwrócił się w naszą stronę wpatrując się w Corę. Byłem tak szczęśliwy! Wiedziałem, ze ta wiadomość ucieszy mojego przyjaciela, Allison pewnie też.
- Scott, Argent żyje.- powiedziała cicho Cora. Spojrzałem na alphę, był tak samo zaskoczony jak ja. Mocno rozszerzone usta oraz oczy, zdziwiony, ale jednak wesoły wzrok.- Gdzie jest?! -Powiedzieliście Allison?- dopytywał chłopak doznając "szału szczęścia". Pokręciłem przecząco głową, zauważyłem jak Scott wstaje, wyjmuje latarkę z szuflady i rzuca mi ją prosto w ręce. Złapałem ją bez trudu, patrząc na chłopaka.
- W takim razie idziemy go szukać.- powiedział. Zerwaliśmy się z miejsca, uradowani całą sytuacją. Wychodziliśmy właśnie z pokoju, kiedy usłyszeliśmy głośny głos.
- Czekajcie!- Cora chciała nas zatrzymać. Odwróciliśmy się w jej stronę, stała trochę zdenerwowana. Jednak spoglądała tylko na nasze uradowane twarze.- Nie będzie tak łatwo go odebrać. Peter go uwięził.- powiedziała prawie, że niedosłyszalnie. Otworzyłem usta, zdziwiony informacją. Przez najbliższy okres czasu, myślałem, że Peter może być już nawet martwy. Okazuje się natomiast, że to on jest tym zabójcą? Pomyślałem o tych 3 osobach, które zostały zamordowane. W tak okrutny sposób, pomyślałem też o moim tacie, który cały ten czas głowił się nad tym kto kryje się pod tą osobą. Peter...pomyślałem, przypominając sobie jego chytry uśmieszek. Wszystko zaplanował, wymusił na nas abyśmy myśleli, że jego też porwali, a co gorsza zamordowali. Ale po co mu te wszystkie osoby? Dlaczego je zabija? I na co był mu ojciec Allison? Spojrzałem jeszcze raz na Corę, które nie potrafiła ruszyć się z miejsca, potem zerknąłem na Scott'a, który nerwowo sprawdził, która jest godzina. Wciągnąłem na siebie kurtkę i wyszedłem z pokoju, pozostali ruszyli w moją stronę. Wyszedłem z domu czując zimny powiew wiatru, jednak nie miałem czasu, aby zapiąć kurtkę. Od razu sięgnąłem do prawej kieszeni po kluczyki od samochodu, wsiadłem do jeep'a i odpaliłem. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi po drugiej stronie. Scott i Cora byli już w środku. Parę razy okręciłem kierwnicę wycofując, potem szybko ruszyłem naprzód. Jechałem teraz tylko i wyłącznie za wskazówkami, które dawała mi Cora "Skręć w prawo, teraz prosto...i w lewo". Moje ręce były tak samo zdenerwowane jak ja, więc drżały lekko położone na kierownicy samochodu. Przypomniał mi się mój ostatni atak paniki, i wypadek. Szybko jednak odgoniłem te złe myśli od siebie i chyba po raz setny skręciłem w prawo. Nagle usłyszałem te dwa słowa, które chciałem słyszeć już od początku tej wyprawy. "Zatrzymaj się". Nacisnąłem hamulec, po czym wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Schowałem je do prawej kieszeni, żeby potem nie szukać ich gdzieś indziej. Wysiadłem z jeep'a czekając aż reszta też to zrobi. Znajdowaliśmy się na ciemnym pustkowiu, wokół nas rozpościerał się ogromny las. Było w nim mnóstwo krzewów, co mogło pogorszyć naszą sytuację. Zaświeciłem latarkę, kierując ją na wąską dróżkę wiodącą prosto do lasu.
- Resztę drogi musimy przejść na pieszo.- oświadczyła Cora, ruszając w głąb. Droga była dosyć długa, nie było widać niczego innego, poza drzewami. Parę razy prawie się przewróciłem o wystający konar od drzewa. Za każdym razem słyszałem ciche parsknięcie Cory. Latarka dawała dosyć mało światła, żeby widać było dokładnie co znajduje się na ziemi. Nie zważając na zimno, podałem swoją kurtkę dziewczynie. Zauważyłem, że strasznie trzęsie się idąc za mną. Nie miała na sobie nic, oprócz cienkiej bluzki. Chętnie przyjęła moją kurtkę, od razu wciągnęła ją na swoje ręce. Nagle Scott się zatrzymał, staliśmy teraz pośrodku lasu. Przed nami stał opuszczony dom, duże drewniane schody prowadzące do drzwi wejściowych były bardzo zniszczone. Okna pozabijano deskami, więc nie było widać co jest w środku. Ściany pokryte były pleśnią, oraz gdzieniegdzie pozostałości farby.
- Słuchajcie, w środku jest Peter, który pilnuje Argenta- Cora ściszyła głos do szeptu. Schowaliśmy się za jednym z większych drzew, które stało natomiast blisko dosyć wysokiego krzaku. Dzięki temu, nikt nie mógł by nas dojrzeć w tych ciemnościach. Widząc spojrzenie Cory szybko wyłączyłem latarkę robiąc głupi uśmiech.- Musimy wejść do środka, ale nie możemy tego zrobić przez drzwi.- mówiła wskazując na wielkie wejście.
- Może przez komin?- zapytałem, wyciągnąłem rękę ku górze, żeby wskazać na miejsca na dachu.
- Komin...głupszego pomysłu nie miałeś?- powiedziała oschłym tonem dziewczyna, spuszczając swoje włosy, które poleciały na jej ramiona. Szybko jednak zgarnęła je z powrotem za swoje plecy.
- To wcale nie jest aż takie głupie.- Scott po raz pierwszy się odezwał. Spojrzałem zaskoczony na chłopaka, nie myślałem, że ktoś zgodzi się z tak głupim planem. Jednak alpha wyglądał na bardzo poważnego. Chwilę później staliśmy już bardzo blisko bocznej ściany domu, wpatrując się w górę. Zastanawiałem się jak tam wejdziemy, moje przemyślenia przerwał cichy szelest dochodzący z głębi lasu. Wstrzymałem oddech, słysząc jak kroki robią się coraz głośniejsze. Wpatrywałem się w ciemność, jednak ktoś szarpnął mnie za ramię. Zrozumiałem, ze to Scott, który chce żeby schował się za drzewem. Gałęzie jednego z krzaków bardzo nieprzyjemnie kuły moje ciało, jednak cały czas wpatrywałem się w nadejście nieproszonego gościa. Zauważyłem cień i niespokojnie poruszyłem się na swoim miejscu. Wstrzymałem oddech, nadal patrząc prosto na ciemną postać. Kiedy jego twarzy wyłoniła się zza krzaków i drzew podbiegłem do niego z oburzoną miną.
- Miguel? Co ty tutaj robisz?- wyszeptałem głośno. Starałem zachować spokój, tak aby nikt nas nie usłyszał. Zauważyłem, jak zza drzew wychodzi też Cora i Scott.
- Poszedłem z wami....co wy do cholery robicie w nocy, w środku lasu?- również szeptał. - I dlaczego szeptamy?- dodał po chwili zastanowienia. Spoglądałem na niego, wbijając w niego morderczy wzrok.
- Śledzisz mnie?!- powiedziałem to chyba zbyt głośno. Usłyszeliśmy głośne trzaśnięcie otwieranych drzwi. Pociągnąłem Miguela za rękę, i wbiegłem razem z nim za dom. Zauważyłam jak Scott'a i Corę zaatakowały jakieś wilkołaki. Cała akcja toczyła się w obrotnym tempie. W ciemnościach, nie można było dostrzec, kto wygrywa, a kto...nie. Zauważyłem tylko wystraszoną twarz Miguela, który się nie ruszał. Siedział skulony, wpatrując się w walkę, którą ledwie dostrzegał. Macałem teraz po trawie, szukając latarki. "Upuściłem ją..." przypomniało mi się, to stało się wtedy kiedy Scott mocno szarpnął za moje ramię. Teraz pewnie leżała gdzieś w polu bitwy. Zauważyłem coś opierającego się o ścianę domu, podszedłem bliżej wskazując ręką, żeby Miguel został na miejscu.
- To drabina..- powiedziałem do siebie, uśmiechając się. Wróciłem do Miguela, nachyliłem się przed nim i wyszeptałem do niego kilka słów.- Słuchaj...nie ruszaj się stąd okej? Gdyby ktoś tutaj szedł skryj się w lesie i nic nie mów.- Miguel zdawał się, że rozumie każde moje słowo. Patrzył tylko wystraszoną miną w moją stronę. Podbiegłem po cichu do drabiny, opartej o dom. Wszedłem kilka stopni wyżej, wpatrując się czy nikt mnie nie widzi. Całe szczęście wszyscy zajęci byli walką. Teraz stałem już na dachu, szybkim ruchem schyliłem się. Podszedłem do komina, na szczęście do samego dołu prowadziła mała drabinka zrobiona specjalnie dla kominiarzy. Wcisnąłem się w małą ciemną dziurę i zacząłem schodzić w dół. Znajdowałem się w ciemnym pomieszczeniu, byłem tutaj sam. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Argent'a. Na środku pokoju, znajdowało się krzesło, obrzucone jakąś starą kołdrą. Odkryłem ją i ku mojemu zdziwieniu, na krzesełku siedział cały i zdrowy Chris. Jego oczy były zamknięte, a na jego ciele nie było śladów żadnych zadrapań. Rozwiązałem liny, zawiązane na jego rękach, oraz nogach.
- Argent...- powiedziałem ściszonym głosem. Jednak nic nie odpowiadał.- panie Argent- powtórzyłem, tym razem trochę głośniej. Usłyszałem głośny krzyk Cory, która prawdopodobnie upadła na ziemię. "Myśl Stiles, myśl!". Bardzo szybkim i mocnym ruchem ręki uderzyłem Argent'a w twarz, mężczyzna pokiwał głową i otworzył oczy. Odetchnąłem z ulgą, pomagając mu wstać. Stawiał powolne i chwiejne kroki, jednak z każdym z nich szło mu coraz lepiej.
- Musimy pomóc Scott'owi i Corze...tam jest wyjście.- wskazałem na drzwi.- a ja wszedłem...tędy- pokazałem na kominek ustawiony obok dwóch foteli i kanapy. Zauważyłem jak twarz Argenta zmienia się, z zatroskanej i uczuciowej, w zabójczą i groźną. Chris wyciągnął dwie bronie i szedł teraz w kierunku drzwi. Poszedłem niepewnie za nim, widząc jak wyłamuje drzwi. Zaczęła się prawdziwa walka, wilkołaki i Peter nie dawały za wygraną. Rzucały Scott'em i Corą w tę i z powrotem. Przemknąłem obok całej walki, podbiegając do Miguela.
- Musimy teraz czekać.- powiedziałem tak cicho kucając obok niego. Nie wiem, czy mój kuzyn nie doznał szoku. Nie oddzywał się do mnie przez cały czas, odkąd tutaj przyszedł. Zastanawiałem się też, jak mam wyjaśnić całe zajście. Usłyszałem głośne wrzaski, tym razem głosy były niznajome. Wyjrzałem zza ściany i zauważyłem, jak dwóch przeciwników zwija się z bólu na ziemi. Peter stał jeszcze o własnych siłach wpatrując się w dwójkę nastolatków i Argenta.
- Chytrze... jednak mnie nie pokonacie. Myślicie, że tyle planowania pójdzie na marne? Zobaczycie, że uda mi się otworzyć ten portal i osiągnąć dawniejszą postać!- krzyknął, po czym uciekł do lasu. Cora zerwała się, żeby za nim pobiec, jednak Scott ją przytrzymał. Wyszedłem zza domu, słysząc za sobą kroki Miguela. Kuzyn wybiegł na sam środek, wpatrując się w nas wszystkich.
- Co to ma znaczyć?- spojrzał na pazury Scott'a, które nadal nie były schowane.- O co chodzi?!- krzyknął. Zauważyłem, jak dwoje wilkołaków niespokojnie porusza się na ziemi. Podszedłem, żeby podnieść moją latarkę.
- Chyba powinniśmy już wracać.- oświeciłem drogą, wiodącą w głąb lasu.
_______________________________________________________
Szliśmy trochę wolniej, niż wcześniej, gdyż Argent miał chyba zwichniętą kostkę. Wreszcie dojrzałem mój samochód w oddali. Coraz bardziej się do niego zbliżaliśmy. W mojej głowie wciąż dźwięczały słowa Petera "Zobaczycie, że uda mi się otworzyć ten portal...", kolejny krok "Osiągnę dawniejszą postać" i znów kolejny krok. Spojrzałem na Miguela, który szedł tuż za mną wpatrując się w małe światło latarki. Eh...jak ja mu to teraz wyjaśnię? Kłamanie nie miałoby już sensu, wszystko dokładnie widział. Wszyscy zmieściliśmy się do samochodu, który od razu odpaliłem. Odwiozłem wszystkich do domu, aż w końcu zostałem z Miguelem sam w aucie. Zapadła nieunikniona cisza, wdawało mi się, że trwa wieczność.
- Będziesz siedział tak cicho, już do końca życia?- Miguel zdawał się być obrażony.
- To co widziałeś, może wydawać ci się...dziwne.- zacząłem.
- Dziwne? To więcej niż dziwne...- odparł robiąc zdziwioną minę.
W końcu zatrzymałem się tuż przed naszym domem, spojrzałem na mojego kuzyna.
- Scott, jest wilkołakiem. Ma pewne zdolności... tych wilkołaków jest więcej w Beacon Hills. - wreszcie to powiedziałem. Miguel, początkowo nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Jednak wydawał się, jakby przyswajać tą wiadomość do siebie.
- Czyli prawie wszyscy twoi znajomi to te dziwne stworzenia? A ty..?- nie dokończył pytania, ale dokładnie wiedziałem o co mu chodzi.
- Nie, nie jestem wilkołakiem.- odpowiedziałem, próbując się uśmiechnąć. Wysiadłem z samochodu, zamykając za sobą drzwi. Razem z Miguelem weszliśmy do domu. Kuzyn jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.
- Twój tata wie?- zapytał. Pokiwałem głową, po czym razem z Miguelem poszliśmy do mojego pokoju. Można by powiedzieć, że bardzo dobrze to przyjął. Nasze relacje jeszcze bardziej się poprawiły, co mnie ucieszyło. Rozmawiałem z nim jeszcze przez jakąś godzinę, miał mnóstwo pytań, co było zrozumiałe. Chętnie odpowiadałem na każde z nich, tym sposobem skracając mu całą historię. Wyglądał na naprawdę zaszokowanego, ale jednocześnie zafascynowany tym, ze wilkołaki istnieją. Przypomniało mi się, że też taki byłem kiedy Scott został jednym z nich.
- A Lydia?- zapytał, widząc moją minę na wypowiedziane jej imię.
- Nie, ona jest banshee.- powiedziałem, bez zbędnych pytań opowiedziałem mu, co to oznacza.
- Kochasz ją, prawda?- jego pytanie kompletnie wybiło mnie z rytmu. Przypomniał mi się nasz pocałunek w szpitalu, słowa Lydii "Jesteśmy tylko przyjaciółmi..." i mój wypadek. Spojrzałem na Miguela i odpowiedziałem...
- Tak.
_______________________________________________________
♥
Noo, ale mi się podoba ten rozdział. Samozachwyt XD I ostatnia scenka też, takie pogodzenie Stiles'a z Miguelem. Od teraz ich relacje będą trochę inne nich dotychczas. Cieszycie się, że Argent powrócił do żywych? Chciałam was tak nabrać...i tyle :P W następnym rozdziale dosyć...hm...poważna? Rozmowa Stiles'a i Lydi. Dobra, resztę opinii zostawiam wam :*
Jak zawsze kolejny rozdział pojawi się za tydzień!
Świetny rozdział. Naprawdę zachwyciłaś mnie nim. Cudowny <3 Życzę dużo weny i zapraszam do mnie: http://oczamicaroline.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńAaaaa! Chris! O matko! On żyje! :D Jejejejejejejejejej! Ty na prawdę lubisz się bawić ludzkimi uczuciami, prawda? :D Jak tak można?! Wiesz przez jaką rozpacz przechodziłam, przez to, że go "zabiłaś"? :D Ale to nie ważne! On żyje! :D #chrismoimbogiem
OdpowiedzUsuńNo i Peter! Stęskniłam się za nim :D Mistrz zła! Nie wiem, na co był mu Chris i w ogóle nie mam pojęcia, o co mu chodzi z tym całym odzyskaniem dawniejszej postaci, ale jest moc! Haha :D A tak btw, to nie powinno być "dawną postać"? Jakoś dziwnie mi to brzmi :/ Ale anyway!
Oj Miguel, Miguel... Nadal go nie lubię... Wiedziałam, że jeszcze namiesza... Jestem ciekawa, jaka dalej będzie jego rola c: I nie wiem czemu, ale jego postać strasznie mi się kojarzy z Puppy'm... yyy... no Liamem ;D Mają w sobie jakieś ukryte podobieństwo, idk :D
Może rozdział się na tym nie skupił, ale ja tak... Stiles kocha Lydię! Jejejejejejejejejejej! *taniec radości* W następnym rozdziale rozmowa Stydii? :o Ma być poważnie? :o Blaaagaaam... nie łam mi znowu serca :c Ledwo co je posklejałam z powrotem w całość :c Chociaż Stydia zawsze spoko... ważne, że będzie :D
Rozdział długością nie grzeszy, ale i tak jest dobrze c: W sumie to zrozumiałe, skoro dodajesz nowy co tydzień. Ja dodaje dłuższe, ale za to męczę się z nimi tygodniami... no właśnie, wypadałoby coś popisać. Anyway. Nie mogę się doczekać następnego... Stydia, o matko! :D *zapowietrza się* Więc postaram się czekać cierpliwie i życzę Ci powodzenia w pisaniu <3
~ Arawis
Dziękuję ^_^ Reczywiście jak to teraz czytam to dziwnie brzmi... xd Wiedziałam, że się ucieszysz, że Chris żyje! Tak...Liam i Puppy mają ze sobą coś wspólnego! :D
UsuńCześć :D Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award! Po więcej informacji zapraszam tutaj ;)
Usuń